wtorek, 4 lipca 2017

Chain Links, czyli gdy quilterka się spieszy…

Chain Links. Pierwszy po wielu miesiącach w pełni gotowy quilt, który mogę wreszcie opublikować. 
Opisana poniżej historia, pełna „dramatycznych zwrotów akcji”, niczym w quilterskim suspensie godnym Hitchcocka, zaczęła się jakiś czas temu i jest dość długa, więc podzieliłam post na części.
Kilka lat temu…

Coraz częściej zaczęłam zarzekać się, że napiszę książkę o patchworku. Taką, jaką chciałabym mieć do dyspozycji lat temu X-dzieści, kiedy pierwszy raz zaczynałam zszywać łatki, a na pewno naście lat temu, kiedy wróciłam do patchworku na dobre. W tamtych przedinternetowych, a później wczesnointernetowych czasach wszystkie uczyłyśmy się go metodą prób i błędów oraz zgadywanek. Kilkadziesiąt przeczytanych książek, równie dużo uszytych narzut i kilimów oraz mnóstwo przeprowadzonych warsztatów później moje marzenie przybrało realne kształty.
Wiosną zeszłego roku

Okazało się, że tym pomysłem zainteresowało się kilka firm. Na początek Juki, na której evencie kilka lat wcześniej prowadziłam warsztaty dla sklepu Ładne tkaniny, potem sam sklep Ładne tkaniny, a później kolejny sklep Outlet tkanin, gdzie prowadzę warsztaty obecnie, oraz sklep Kiltowo. Okazało się też, że mogę liczyć na pomoc Olfy, którą każda quilterka (i każdy quilter) zna z mat, linijek i noży krążkowych. Nie zdążyłam wysłać oferty do innych firm z maszynami, bo bardzo szybko dostałam potwierdzenie z firmy EMB „od” maszyn Brother.

Na koniec do grona sponsorów dołączyła hurtownia Galplast, która w naszym kraju jest reprezentantem takich firm, jak Clover, Prym i Gütermann. No właśnie, Gütermann. Można powiedzieć, że od niego zaczęła się realizacja książki i na nim w zasadzie skończyła. I to z przygodami.
O tym, że Gütermann ma w ofercie nici, oczywiście wiedziałam. Byłam zakochana w jego kolekcji bawełnianej, jeszcze do niedawna trudnej u nas do dostania. Ale tkaniny?
Kiedy w maju odwiedziłam pierwszy raz Galplast, dostałam do obejrzenia mnóstwo katalogów właśnie z bawełnianymi materiałami Gütermanna. I znalazłam się w quilterskim niebie. Tkaniny są świetnej jakości, a wybór kolorów i wzorów oszałamiający. Mogłam z góry zaprojektować sobie patchworki, nie biegając po sklepach, by dopasować do siebie różne rzeczy. Koniec końców dwie z wybranych tkanin, z kwiatami oraz ptakami i ważkami z kolekcji Long Island stały się w pewnym sensie motywem przewodnim gotowej książki (tak, jest gotowa, ale o tym później). Czyli pojawiają się w kilku rozdziałach.  
Tkanina z kolekcji Long Island. Odrysowuję łatki szablonem domowej roboty. Niestety dopiero później mam do dyspozycji szablony z Kiltowo - przezroczyste, więc łatwiej by mi było wybierać najfajniejsze miejsca na tkaninie. Jak widać na zdjęciu decyzja była trudna.
 Kiedy zobaczyłam te tkaniny, od razu wiedziałam, że wybiorę dla nich coś bardzo tradycyjnego i na pierwszy ogień poszedł wzór Drunkard`s Path, a potem uszyłam Chain Links, którą to wersję „ćwiartek” zdecydowanie wolę.



Drunkard`s Path jest stosunkowo mały. Ma raptem 55 cm. Grzeczne boki, czyli zwykłą lamówkę. Pikowanie: stippling. Dlaczego? O tym, jak wybierać wzór pikowania, żeby nie przytłumić nim tkanin, zwłaszcza tych o dużych, efektownych wzorach, piszę na stronie 145 książki:)


Chain links rozrósł się do ponad 100 cm i okazało się, że to nie koniec. Ale o tym poniżej.

Na razie sytuacja jest następująca: mam tkaniny (piękne), wzór (ulubiony) i czegoś mi brakuje. Ano tak – tła. Niestety nie dysponuję jednolitą tkaniną z tej samej serii, nie jestem nawet pewna, czy jest w Polsce w sprzedaży. Co robię? Jadę oczywiście do Ładnych tkanin, gdzie wspólnie z Urszulą, właścicielką sklepu, wybieram róż - identyczny z tym, który znajduje się na płatkach kwiatów. Wiem, wiem, to lekka przesada, ale… Skoro mogę, czemu nie.

Wybieram jeszcze amarant na lamówkę, podobny do intensywnego różu, który również jest (hmmm) na płatkach kwiatów i mam już całość, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Koniec lata, początek jesieni 2016

Szyję Drunkard`s Path, bo to podstawowy wzór na „ćwiartkę”. Szyję Chain Links, ponieważ po prostu lubię. Mija kilka miesięcy.

Koniec zimy 2017

Strony z materiałem o ćwiartkach są już dawno zrobione (102-103), a ja "po drodze" wykorzystuję obydwa patchworki jeszcze w innych miejscach książki. Przepikowany Drunkard`s Path kończy w części poświęconej lamówkom, a drugi wzór? Będzie bohaterem stron z muszelkami, ale też, jak się okazuje, ostatnich dni poświęconych mojej pracy nad książką.

Tym razem jesteśmy w takim momencie, jak na zdjęciu:
 
Chain Links gotowy ( a przynajmniej tak mi się wydawało) do pikowania.


Kończy się wiosna, zaczyna lato

Jestem strasznie spóźniona, bo „trochę” nierealnie podeszłam do ram czasowych pracy i optymistycznie obiecałam (sobie i innym), że książka będzie gotowa pod koniec roku 2016. W ciągu dziesięciu miesięcy wymyśliłam, napisałam, uszyłam i częściowo samodzielnie sfotografowałam materiał, który spokojnie wystarczyłby na dwie craftingowe książki. Mój projekt rozrósł się do ponad 180 stron. Praca była bardzo intensywna, czasami po kilkanaście godzin dziennie siedziałam na zmianę przy komputerze i przy maszynie. Jednym słowem jestem zmęczona, a czas goni.

Z powyższych przyczyn akcja MUSI mocno przyspieszyć. Na szczęście zostało jeszcze tylko kilka stron.
Zdaję sobie sprawę, że na muszelki (czyli zaokrąglenia wzdłuż brzegów quiltu) powinnam mieć trochę dodatkowego miejsca, więc przydałaby się jakaś bordiura. Dzwonię do Ładnych tkanin, ale okazuje się, że „mój” róż wyszedł. Nic dziwnego, kupowałam go przecież już dawno temu. No, ale przecież nie musi być taki sam. Jakiś czas wcześniej kupiłam w Outlecie tkanin jeszcze jaśniejszy róż na tył innego quiltu, więc stwierdzam, że wykorzystam go też wzdłuż brzegów. A ponieważ boję się, że różne róże się nawzajem pogryzą, postanawiam rozdzielić je amarantem. Tym, który miał być lamówką. Grunt to być elastycznym...
I tu akcja przyspiesza drastycznie. I to dosłownie drastycznie.

Początek czerwca

Obszywam patchwork amarantowym paskiem, potem bladoróżowym. Wszystko idzie mi (podejrzanie) sprawnie. Zabieram się za robienie kanapki...
Wcześniej napisałam w materiale do książki, żeby: 1/uważać przy prasowaniu tkanin jasnych; 2/ często czyścić nie tylko stopę żelazka, ale i jego wnętrze. Zabieram się do prasowania różowego spodu, daję dużą parę, a moje żelazko, dzień wcześniej (książkowo) oczyszczone, zaczyna wyrzucać z siebie jakieś błoto. Plam, oczywiście, nie da się zeprać. Pocieszam się tym, że przecież mam duży kawałek tego różu i… No tak, przecież nie planowałam wcześniej, że część wezmę na bordiurę. Brakuje mi dosłownie 5 cm!!!!!!!!!!!!!!
Dzwonię do Outletu tkanin: na szczęście róż jest!!! Jadę przez korki dwie godziny w jedną stronę, żeby go odebrać. Na miejscu powodowana jakimś przeczuciem kupuję jeszcze kilka szpulek nici w pieczołowicie wybranym odcieniu różu. Nici są Gütermanna (= żeby być " w temacie" i na wszelki wypadek). 
Wracam, piorę, prasuję. Nic się nie dzieje. Dziiiiwne. I w tym momencie dotykam ręką rozgrzanego żelazka. Jestem tak naładowana patchworkową adrenaliną, że rejestruję ten fakt, dziwię się, że nie boli i spokojnie zaczynam przygotowania do quiltowej kanapki. Po godzinie ból przypomina mi o oparzeniu, a kciuk jest cały czerwony, po dwóch rana okazuje się dość kłopotliwa. Krem z pantenolem, na to bandaż, żeby nie poplamić tkanin i jazda. Koniec przygód? Nieeee.
Postanawiam tym razem po prostu spryskać warstwy klejem tymczasowym, żeby nie bawić się fastrygą, sięgam do szuflady, gdzie znajdują się kleje i losuję…. Gütermanna. 
 
Robi się trochę późno, a jeszcze czeka mnie pikowanie.
Nigdy bym w to nie uwierzyła, ale tak właśnie jest.
Układam na podłodze spód, układam wypełnienie i okazuje się, że nie mam odpowiednio dużego kawałka. Muszę je sztukować. Czas biegnie szybko, a sąsiedzi chyba mnie przeklną, jeśli znów po północy będę pikować. Postanawiam iść na skróty i drżącymi z niecierpliwości rękami ucinam paski zwykłej flizeliny, za pomocą której sklejam brzegi ocieplacza. 


I wtedy dociera do mnie, że przecież mam kupioną w Kiltowie specjalną taśmę flizelinową do sklejania wypełnień. Taaaa...

Musiałam na moment wstać od maszyny, żeby się uspokoić. I żeby nie było: sama nie mogłam się zdecydować, czy bardziej jestem wściekła, czy mnie całą ta sytuacja nie zaczyna bawić.

Kanapka zrobiona, a ja, jakbym miała za mało przygód, postanawiam zaoszczędzić i do pikowania biorę "gorsiejsze" nici. Doświadczenie sprawia, że to się wyczuwa: coś jest nie tak. I oczywiście, że jest nie tak. Pod spodem pojawia się zmora quilterki, czyli pętelki. Sprawdzam po kolei wszystkie punkty, które mogą być tego przyczyną (opisałam je na str. 14-15 mojej książki). I? Owszem, po zmianie nici na te kupione w Outlecie wszystko idzie jak z płatka. Nie zapominam tym razem nawet o podpisie.


Jest środek nocy, muszelki muszą poczekać.

Ostatnie dni

Brzegi z zaokrągleniami nie powstają w godzinę, ale też nie są tak trudne, jak się wydaje i, co najważniejsze, efektowne. Zabrały mi kilka godzin, ale było warto. Kolor? Skoro amarant poszedł na bordiurę, miałam do wyboru zieleń (bo listki) albo granat. Wybrałam granat. Nie tylko dlatego, że lubię, ale po prostu mam go mnóstwo w zapasie.

Jeden quilt gotowy. W prawym górnym rogu widać na wierzchu stosiku dwa gotowce, ale pod spodem kilka ufików czekających na swoją kolej.

 Uff, całość gotowa, ale postanawiam jeszcze „wykorzystać” obydwa patchworki na dosłownie ostatnich stronach książki, poświęconych wszywaniu tunelu i naszywaniu metki…

Takie nieprzewidziane wydarzenia, zdarzają mi się rzadko, ale chociaż jestem wtedy wściekła, potem już mogę się tylko śmiać. Skoro praca nad patchworkiem jest lepsza niż środek przeciwbólowy... 

PS: Kilka podpowiedzi: Tkaniny z serii Long Island można kupić w sklepie To i owo (klik), tkaniny jednolite w bogatym wyborze odcieni i kolorów są zawsze w Ładnych tkaninach (klik), a bladoróżową tkaninę kupiłam w Outlecie tkanin (klik). Nici Gütermann w w różnych rodzajach i odcieniach można kupić w sklepie To i owo (klik) oraz z Outlecie tkanin (klik). Polecam taśmę do sklejania wypełnień, która jest w Kiltowie, dzięki niej można zaoszczędzić mnóstwo czasu (klik).

25 komentarzy:

  1. O raju! Historia z dreszczykiem ;-) Po pierwsze serdecznie gratuluję projektu :-) Po drugie gratuluję ukończenia projektu :-) A po trzecie... to kiedy ta książka?

    ps. oczywiście, że quilty piękne to oczywiste :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, przez moment zastanawiałam się, czy jest się czym "chwalić". Przecież powinnam być modelowym przykładem zorganizowanej quilterki, skoro rzuciłam się na pisanie książki. Ale co tam. Gdyby nie takie przygody, życie byłoby nudne. O książce będę informować na bieżąco, na blogu i na FB. Jest bardzo duża szansa, że w połowie sierpnia będę ją sprzedawać.

      Usuń
  2. Żyjesz!!! I to z przytupem :) Czekam na książkę :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście niesamowita historia. Ale to tak jest gdy człowiek się śpieszy. Sama to przeżyłam nie raz. Czekam na książkę. A quilty są piękne. Super

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ja też na nią czekam. A jeśli chodzi o moją przygodę, jak to mówią: Sztuka wymaga ofiar. Tym razem tą ofiarą byłam ja:)

      Usuń
  4. Marzena, ja już stoję w kolejce po książkę... stoję, jak za dawnych, "dobrych" ;) czasów. Te muszelki...! Pięknie to nazwałaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolciu, nie musisz stać, możesz się zapisać :) Przecież wtedy też były zapisy. A muszelki to nie "moja" nazwa. One po angielsku nazywają się "scallops", co oznacza konkretnie rodzaj małża o niezbyt poetycznej nazwie przegrzebek. Muszelki chyba brzmią fajniej i rzeczywiście oddają istotę. Ty też jakiś czas temu pokazywałaś różową kołderkę tak zakończoną.

      Usuń
    2. Tak tak... ja lubię te muszelki! Lubię taki brzeg przy patchworkach. Nie wszędzie to pasuje, ale u Ciebie wygląda wspaniale :) No to się zapisuję na książkę! :)

      Usuń
  5. Szycie pełne wrażeń!!! Czekamy na książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Karolina, bardzo się cieszę. Najbardziej niecierpliwie czekam na nią chyba ja. Jednak patchworki szyje się szybciej, niż o nich pisze.

      Usuń
  6. Cudna opowieść. A skoro tyle się przy projekcie dzieje to znaczy, że niebylejaki i nie nudny. Ja też się wpisuję w kolejkę po książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, będę na bieżąco informować o postępach prac. Jeszcze "tylko" korekta, ostatnie grace graficzne i drukarnia. Mam nadzieję, że nie będę optymistką pisząc o połowie sierpnia. Umieram z niecierpliwości.

      Usuń
  7. Marzena, ja BARDZO poproszę egzemplarz książki. Z autografem! Gratuluję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesiu, BARDZO proszę. Chociaż uprzedzam, że bazgrzę jak kura pazurem.

      Usuń
  8. Czy kupowałaś lamówkę, czy robiłaś sama? I jak się robi taką lamówkę, bo widziałam w internecie różne domowe sposoby. Tu takie znalazlam https://pl.pinterest.com/pin/534028468291048150/

    OdpowiedzUsuń
  9. Sama robiłam. Świetna zabawa, a jeśli jeszcze znajdę do niej pretekst, jest fajnie. Jest robiona ze skosu, bo tylko takie nadają się do pofalowanych lub zaokrąglonych brzegów. Wiem, że są różne sposoby, ale ja korzystam z "profesjonalnego" lamownika, po prostu jest wygodniejszy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja tez, ja tez z niecierpliwoscia czekam na ta ksiazke z autografem koniecznie :D
    Niech sie sprzedaje w milionowych egzemplarzach, a te muszelki wspaniale...
    Pierwszy quilt po kupieniu ksiazki bedzie tak wykonczony :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Twoje quilty aż się proszą o takie wykończenie. Są takie eleganckie. Aż dziw, że się wcześniej na to nie skusiłaś.

      Usuń
  11. Emocje jak w kinie na dobrym filmie. Nawet reżyser nie wymyśliłby takiego przebiegu. Gratuluję ukończenia i staję w ogonku za książką z autografem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, komedia, dramat i akcja w jednym. O książce będę informować na bieżąco na blogu i na FB.

      Usuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. I to jest właśnie cała Marzena. Alfred - Alfredem, a quilt trzeba wszak skończyć, hahahha. Nie mogę się doczekać na książkę. Też poproszę z autografem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A autograf może być na komputerze? Bo chyba już zapomniałam, jak się pisze ręcznie:)

      Usuń