poniedziałek, 3 listopada 2014

Around The World Blog Hop

Kilka dni temu Ania Sławińska zaprosiła mnie i Kasię Małyszko do zabawy, która zatacza coraz szersze kręgi i "ogarnia" coraz więcej quilterek na całym świecie. Cieszę się więc, że znalazłam się w takim fajnym gronie. Around The World Blog Hop ma pomóc nam dotrzeć do jak najszerszej rzeszy odbiorców, ale przede wszystkim osób, które również zafascynowane są patchworkami i quiltami. I przedstawić im swoje prace.
W dzisiejszym poście korzystam ze ściągi w postaci pytań nakierowujących.

Nad czym teraz pracuję?
Łatwiej byłoby mi napisać nad czym, ach nad czym, teraz nie pracuję, ponieważ zawsze, ale to zawsze, leży u mnie wielgachny stos rzeczy "w różnym stanie niedokończenia". Czasami wracam do nich po miesiącu, czasami po roku, ale zawsze, przynajmniej na chwilę, wracam. Zdarza się jednak, że się zawezmę i, mimo trudności (np. bardzo ambitny plan i mało czasu), jednak kończę pracę stosunkowo szybko. W minione wakacje zainspirowałam się różnymi technikami artystycznymi z czego powstały trzy quilty.
 


 
Tekstylną mozaikę zaczęłam szyć w maju, ale szybko się poddałam, bo ambitnie postanowiłam obszyć naokoło każdy elemencik. Nikt, podkreślam nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien podejmować takiej szalonej decyzji. Mozaikę skończyłam dopiero w sierpniu, ponieważ przyrzekłam sobie, że zawiśnie na mojej wystawie.


Pierwszy jednak skończyłam witraż. Zatytułowany jest po zagranicznemu "Fantasy flowers", ale dowiedziałam się na FB, że to wiciokrzew i powojnik. Wierzę na słowo - nie znam się na roślinach.
 
"Maki" mam sfotografowane tylko w takiej wersji. Zostałam zmuszona do pozowania z nimi, ponieważ zawisły na mojej miniwystawie na otwarciu Dobrego Miejsca w Wawrze. To maleństwo wydaje się dość proste do uszycia, ale zabrało mi dużo czasu. Jest to pierwsza tej wielkości praca zrobiona przeze mnie w technice paper piecing.
 

 Czym różnią się moje prace od prac innych quilterek ?
I znów łatwiej byłoby mi napisać o tym, czym różnią się moje prace od siebie. Wolę bezinteresownie podziwiać prace innych niż się z nimi porównywać. A jakie są moje quilty? Jak na razie eksperymentuję z różnymi technikami, łączę je ze sobą, nie przywiązuję się do żadnej. Tyle jeszcze mam rzeczy do wypróbowania... I nigdy nie zarzekam się, że nigdy (ha!) czegoś nie zrobię. Kiedyś nie lubiłam aplikacji "surowej" bez podwiniętych brzegów, teraz wykorzystuję ją w dużych ilościach.
 
"Wiosna" powstała z tkanin przeze mnie farbowanych, jest uszyta jak patchwork, przepikowana w liście i ma naszytą aplikację z niewykończonych na brzegach tkanin. Roztrzepywałam je nawet palcami, by były bardziej wystrzępione - ja, która jeszcze jakiś czas temu musiałam mieć wszystko wykończone na tip-top.
 


Po głębokim namyśle znalazłam jednak coś "innego" w moich pracach. Jako absolwentka archeologii śródziemnomorskiej zrobiłam już dwa quilty poświęconej tematyce antycznej.
 

 
Pierwszy, i jak na razie jedyny okrągły quilt uszyty przeze mnie był również z tkanin farbowanych i malowanych. Okrągły, bo inspirowany dyskiem z Fajstos, słynnym zabytkiem z Krety pochodzącym w epoki minojskiej.


Trzykrotnie powtórzona na quilcie główka Apolla, została odkryta przez polskich archeologów na wykopaliskach w Libii. Jest pikowana maszynowo i haftowana ręcznie.

 
 
Dlaczego robię to, co robię?
Po prostu muszę! To jest niezależne ode mnie. Tylko w ten sposób mogę się pozbyć chodzących mi po głowie pomysłów.
 
Jak przebiega mój proces twórczy?
Czasami pomysł przychodzi mi do głowy bardzo późno w nocy i żałuję wtedy, że mogę go sobie jedynie naszkicować, zamiast zabrać się od razu do szycia (sąsiedzi!). Czasami śni mi się w nocy, a rano nie mogę sobie przypomnieć, co takiego wspaniałego wymyśliłam. Wbrew pozorom moje quilty rzadko są do końca przemyślane, tzn. po prostu zostawiam sobie margines (czasami dość szeroki) do eksperymentowania. Poza tym nie lubię też długich obliczeń i dopasowywania. I dlatego być może patchwork crazy, który na rysunku był mniej więcej kołem, w końcu zupełnie go nie przypomina. Przynajmniej pierwszy wyraz tytułu "Crazy koło" jest jak najbardziej usprawiedliwiony!!!
 


Zabawa Around The World Blog Hop trwa dalej. Zapraszam do niej Urszulę Kubicką-Kraszyńską, właścicielkę sklepu Ładne tkaniny prowadzącą bloga o tej samej nazwie. Urszula podobnie jak ja, lubi kolorowe tkaniny i wyraziste wzory. Jej patchworki to przykład jak można pięknie i efektownie łączyć tradycję z nowoczesnością.

poniedziałek, 1 września 2014

Chwalę się!!!



A co tam. Muszę się trochę podreklamować. Od dzisiaj w sklepie Ładne tkaniny jest w sprzedaży moja autorska kolekcja tkanin ręcznie farbowanych. Farbuję tkaniny na swoje quilty już od bardzo dawna, bo nie za bardzo mogłam znaleźć kiedyś w polskich sklepach taki wybór, który by mi odpowiadał. Obecnie sklepów jest więcej, zwłaszcza tych z tkaninami patchworkowymi, ale ja "wsiąkłam" w te malowane. Są cudowne, mają mocne nasycone kolory, co lubię, poza tym świetnie nadają się na quiltowe obrazy. Bo dają taki malarski efekt, co widać powyżej i poniżej.


Do farbowania używam genialnych barwników Procion MX, które nie odbarwiają się w praniu, pięknie się ze sobą łączą i dają intensywne kolory, oraz bardzo dobrej bawełny, miłej w dotyku.
W sprzedaży będą pojedyncze kupony. Duże wielkości 75x75 cm oraz nieco mniejsze 50x68 cm, czyli takie tłuste ćwiartki z okładem - większe niż klasyczne amerykańskie fat quarters.


Ponieważ ręcznie farbowane tkaniny dają taki rozmazany batikowy efekt można je wykorzystywać nie tylko w klasycznych patchworkach, ale również art quiltach. Powyższy kupon, który nazwałam pogodne niebo, może być elementem krajobrazu, ale również na przykład quiltu typu witraż. Podobne tkaniny użyłam w swoim quitowym witrażu Fantastyczne kwiaty.

 
A także w quilcie Wiosna. I w jednym, i w drugim przypadku, wygląda to o wiele lepiej niż tkaniny jednolite.
 
 
W sprzedaży będą również tkaniny w zestawach. Jeden kolor, ale w różnych odcieniach.
 
 
A także zestawy w różnych kolorach, tak jak poniżej, gdzie żółć przechodzi w pomarańcz, a potem w czerwień.
 

 
Będą również kupony różnokolorowe, tak jak ten na początku posta lub poniższy. Serdecznie zapraszam do Ładnych tkanin, w realu te ręcznie farbowane tkaniny są jeszcze ... ładniejsze.
 




piątek, 29 sierpnia 2014

Tęczowe dni

Nie, bynajmniej nie widziałam tęczy na niebie, ale u siebie w mieszkaniu. Jaką? Do tej pory to było TOP SECRET, ale już się mogę pochwalić. Od września farbowane przeze mnie tkaniny znajdą się na półkach (i stronie internetowej) sklepu Ładne Tkaniny. Urszula Kubicka-Kraszyńska zaproponowała mi, żebym zaprezentowała u niej swoją autorską kolekcję i od przyszłego tygodnia pierwsze tkaniny będą już w sprzedaży. Autorska kolekcja to brzmi dumnie, więc nie mogłam się oprzeć, zwłaszcza, że będzie ona w bardzo dobrym towarzystwie. Urszula, jak wiadomo, ma tkaniny super jakości, dobrych fabryk i znanych projektantów, są wśród nich Philip Jacobs, Tula Pink, Denyse Schmidt czy moja ulubiona Amy Butler.

Od kilku lata sama farbuję swoje tkaniny, więc propozycja Urszuli była dla mnie rozwinięciem tego, co robię "na co dzień". I co uwielbiam robić, chociaż to bardzo brudna robota. Tak mniej więcej wyglądała przez ponad tydzień moja kuchnia:

Jak już pisałam, naprawdę widziałam tęczę - z kafelków barwnik da się zmyć, ale już z fug pomiędzy nimi nie bardzo. Dlatego od wielu lat moje szare fugi są mniej więcej żółto, czerwono, niebiesko zielone.


Na szczęście tym razem nie ufarbowałam się sama - zazwyczaj po takim seansie farbowania, mimo środków ostrożności (grube gumowe rękawice), mam turkusowe palce, czerwone ręce powyżej nadgarstków lub dodaję kolejną plamę do ubrania, w którym to robię. A chciałabym podkreślić, że barwniki Procion MX są baaardzo trwałe, kiedy znajdą się na skórze, schodzą bardzo powoli. Za to kiedy znajdą się na tkaninie (a raczej w tkaninie, bo z łatwością są przez nią wchłaniane), nie dają w ogóle sprać. I są ekologiczne - dwa, trzy prania po farbowaniu wystarczą, żeby woda po kolejnym praniu była już czysta. Na zdjęciu poniżej widać dwa zestawy czerwieni: jeden z odcieniami zimnymi, drugi z ciepłymi, na jednym zestawie jest biała opaska. To krajka, którą odcinam z białego materiału przed farbowaniem i wrzucam do ostatniego prania, żeby sprawdzić, czy woda jest już czysta.
 
 
Dzięki temu, że sama farbuję tkaniny, mogę na przykład już góry przygotować sobie zestaw kolorystyczny, który będzie dominował w patchworku lub art quilcie. Przygotowując tkaniny dla Uli, przy okazji ufarbowałam sobie zestaw składający się z fioletów, żółci i mieszanek tych dwóch barw, który bardzo mi się podoba. I już wiem dokładnie, co będę z niego będę szyła, kiedy uporam się z aktualnymi projektami.
 
 
Tkaniny farbowane dają możliwość również tworzenia zestawów ombre, czyli cieniowanych - to jedyna możliwość u nas w Polsce, bo niestety do tej pory nie widziałam tak zestawianych barw w naszych sklepach. Sama uszyłam kilka takich narzut, między innymi tę fioletową.
 
 
 
 
Jednak wracając do tkanin, które do tej pory farbowałam - możliwości są nieograniczone. Największa jest moja kolekcja czerwieni (może dlatego, że błękity "schodzą" mi szybciej?). Uzbierałam tego niezły stosik. Poniżej część większych kuponów, ale mam jeszcze mniejsze kawałki.
 
 

Jak widać odcieni jest mnóstwo: od makowych, marchewkowych, malinowych, poprzez prawie różowe, prawie fioletowe, prawie brązowe. Poza tym tkaniny nie są jednolicie ufarbowane i dają fajny batikowy efekt. To część łatek, z których prawdopodobnie powstanie poduszka.


Na koniec, skoro jestem przy ciepłych czerwieniach, jeszcze pochwalę się moim zestawem słonecznym, a w poniedziałek kolejne informacje na temat moich tkanin sprzedawanych w Ładnych Tkaninach.





środa, 27 sierpnia 2014

Powrót, patchwork i pikowanie

Wracam na łono swojego bloga, do którego zaglądałam ostatnio dawno temu. Nie oznacza to, że absolutnie nie działałam patchworkowo. Działałam i powoli wszystko wykańczam - będę miała we wrześniu wystawę w zaprzyjaźnionej galerii, więc trzyma mnie termin. Ale o tym potem.
Na razie dowód na to, że nie zardzewiałam patchworkowo - zdjęcia z wydarzenia, na którym byłam 28 czerwca. Firma Yuki zorganizowała w centrum Warszawy spotkanie i prezentację swoich maszyn. Zaprosiła na to spotkanie Ulę Kaszyńską ze sklepu Ładne Tkaniny, a Ula zaprosiła mnie, żebym poprowadziła mini-warsztaty dla chętnych. Chętnych okazało się baaardzo dużo. Z wybiciem godziny dwunastej, czyli w samo południe, ustawiła się do nas megakolejka, która zaczęła się przerzedzać dopiero około godziny szóstej. Nie dziwię się: miały do dyspozycji piękne tkaniny od Uli, bardzo dobre maszyny i nas do pomocy.

Tak wyglądał nasz mini warsztat: cięłyśmy materiały, część osób szyła, a reszta stała (lub siedziała) w kolejce, przyglądając się, co robimy.

Tematem była chatka, czyli log cabin, która gwarantuje, że w pół godziny (mniej więcej) może powstać niewielka podkładka. Chętnych było wiele, w różnym wieku i stopniu zaawansowania szyciowego. Na przykład małe dziewczynki - jedna z nich była pod opieką taty, który cierpliwie wysłuchiwał z nią naszych rad.
 
 
 

 
Mimo kilkugodzinnego zabiegania, zdołałam zrobić sobie kilka minut przerwy i spełnić wielkie marzenie. Stanęłam przy profesjonalnej maszynie do pikowania. Nie tylko stanęłam, ale i trochę popikowałam.
 

 
Dziwne wrażenie. Przyzwyczajona do pikowania na domowej maszynie, czułam się tak, jakbym musiała rysować na małej kartce papieru długopisem długości 40 cm. Quilterka z Włoch, która obsługiwała maszynę, "pocieszyła" mnie, że uczyła się rok, żeby ją dobrze opanować. Spotykałam na imprezie dużo znajomych, głównie naszych kursantek ze Szkoły Patchworku, dużo osób pytało też mnie, czy nie ma w Warszawie lub okolicach punktu, gdzie można odpłatnie dawać do pikowania uszyty przez siebie patchwork. Niestety nie ma. A taka właśnie jest tradycja w Stanach Zjednoczonych - w każdym hrabstwie (odpowiadającym naszemu powiatowi) jest przynajmniej jeden punkt, gdzie kobiety, które nie potrafią, nie mają cierpliwości lub czasu pikować, mogą oddać swój patchwork. Szkoda, że żadna firma zajmująca się maszynami do szycia nie wpadła na pomysł, żeby w ramach reklamy udostępnić taką maszynę. Bo niestety nie jest w "zasięgu" zwykłych quilterek: kosztuje trzydzieści parę tysięcy złotych i zajmuje strasznie dużo miejsca. Pocieszam się tym, że nasze patchworkowe towarzystwo się powiększa w szybkim tempie, więc może ...

 

czwartek, 6 marca 2014

Fantasy flowers

Tak z angielska nazwałam swój trzeci witrażowy obraz. Trzeci, ale największy. Poprzednie były zwykłymi makatkami, ten ma 108 na 88 cm. W zasadzie będzie miał, bo na razie jest jedynie zszyty i wyprasowany.


Jeszcze czeka mnie pracowite pikowanie i trochę się boję zepsuć dotychczasowy efekt. Na wszelki wypadek zostawię je sobie na przyszły tydzień, kiedy będę mieć więcej czasu. Boję się, że kiedy zacznę pikować, nie będę mogła się od tego oderwać, a doba nadal ma tylko 24 godziny.
Obraz przysporzył mi problemów w jednym miejscu, potwierdzając powiedzenie, że co za dużo, to niezdrowo. Według mojego projektu płatki czerwonego kwiatka miały się spotkać w środku, ale za pomocą tej techniki - używałam lamówki - okazało się to niemożliwe. I wyszła dziwna sytuacja.


Musiałam się zdecydować na cięcie radykalne i usunąć niewielkie ilości płatków razem z konturem, a na ich miejsce dać oddzielny środek.
 


Okazało się jednak, że za bardzo odcina się od całości. Koniec końców zdecydowałam się na środek w tym samym kolorze, co reszta płatków, tylko odrobinę jaśniejszy.

 
 
Technika witrażowa jest bardzo efektowna i wbrew pozorom nie jest skomplikowana. Technika, a raczej techniki, bo metod do uzyskania podobnego efektu jest kilka. Poza tym, to wcale nie musi być witraż. Można naśladować w te sposób pop art, a nawet komiksy - wszystko, co zawiera ciemniejszy kontur. Małgosia, chodząca na zajęcia indywidualne, które prowadzi Szkoła Patchworku, dała mi się namówić na uszycie witrażowej papugi.


 
 Papuga będzie prezentem dla jej syna, który hoduje nie tylko papugi, ale i gołębie. Na naszych zajęciach powstanie nieduża bardzo kolorowa makatka. Na razie papuga składa się konturów, dostała skrzydełko, a w przyszłym tygodniu na macie będzie żółty brzuszek i reszta dość małych elementów.


 Wszystkich zainteresowanych technikami aplikacji witrażowej zapraszam 29 marca na zajęcia, które poprowadzę w Szkole Patchworku razem z Anią Sławińską.
 

niedziela, 2 marca 2014

Patchwork w 3-D

Jak inaczej można nazwać coś, co nie jest płaskie i uszyte zostało z kawałków tkanin? Miałam kiedyś taką fazę na szycie miseczek i wazonów. Ekstra pomysł na prezenty dla osób, które oczekiwały, że dostaną coś "z mojej bajki", ale niekoniecznie wielką narzutę.


Fakt, szycie narzuty zajmuje dużo więcej czasu, ale, wbrew pozorom, przygotowanie tekstylnej miseczki, to nie jest takie szast prast. Dwie godziny roboty murowane.


Najpierw trzeba przygotować wykrój. Bardzo dokładny, żeby denko i ścianki "naczynia" spotykały się w odpowiednim miejscu. A potem bardzo dokładnie je wyciąć i zszyć z wypełnieniem w postaci filcu w środku. Jeśli zabraknie tej dokładności, miseczka albo wazon będą nieco rozchybotane.

 

Przy czym to rozchybotanie w przypadku wazonów jest, oczywiście, większym problemem - wazony się po prostu przewracają.


Co zresztą widać na załączonym obrazku. Czarny wazon przechyla się, jeśli nie ma w środku wypełnienia. Z tym drugim wazonem, uszytym w kształcie amfory z farbowanych przeze mnie tkanin, był inny problem. Wazony miały być w założeniu nie tylko ozdobą. Wymyśliłam sobie, że będą najpierw służyć jako etui na butelkę na wino, a po konsumpcji tegoż, można butelkę znów wstawić do środka, nalać do niej wody i włożyć kwiaty. Wszystko było OK - rozrysowując części wazonu, sprawdziłam, czy denko jest większe niż butelka. Zapomniałam tylko, że amfora ma zwężaną szyjkę i przez taką zmieści się jedynie chyba tylko wąska menzurka.
Za to inny wazon, prostszy kształcie, bez problemu zdał egzamin praktyczny. Ponieważ jednak był dość niski, wstawiliśmy do niego szklankę.

 

Na tulipany jak znalazł.
Jedyny patchwork w 3-D, przy którym posiłkowałam się wykrojem znalezionym w Internecie (wzór był FREE!!!), miał kształt liścia. Efektowny, ale obrzucenie brzegów ściegiem satynowym trwało i trwało i trwało.

czwartek, 13 lutego 2014

Minimalizacja

Kilka dni temu Szkoła Patchworku, którą założyła Ania Sławińska i którą razem z nią prowadzę, obchodziła swoją pierwszą rocznicę. Z tej okazji przygotowałyśmy prezenty, a wśród nich moje broszki, filcową wersję log cabin. Zawzięłam się i zszywałam je ręcznie, co trochę trwało.


Dzisiaj broszki zostały rozesłane, a ja postanowiłam w ramach urozmaicenia przygotować nieco inny wzór. Na przykład kwadraciki. Czyli moim zdaniem jeden z najtrudniejszych wzorów, jeśli chce się, by wszystkie szwy spotkały się tak, jak powinny.
Mój patchwork, a raczej przyszła broszka, ma na razie 4 na 4 cm. Każdy kwadracik po zszyciu ma 1 na 1 cm. Najgorsze było rozprasowywanie szwów. Gdybym nie miała mini żelazka (za które nota bene bardzo Ci Aniu, dziękuję), pewnie skończyłby się na poparzeniu palców wielkim w porównaniu z nim Philipsem.



Na razie mój patchworczek prezentuje się skromnie, obszyję go jeszcze ramką, doszyję zapięcie i broszka będzie gotowa.


A swoją drogą kiedyś nie mogłam wyjść z podziwu (i ze zdziwienia), że japońskie quilterki zszywają takie maluszki z jedwabiu i ręcznie. Tyle że one szyją z takich mikrych elementów całe narzuty, czasami siedząc nad nimi po kilka miesięcy.
A mnie kusi, oczywiście, kiedy już skończę moje dzieło, mini Drunkard Path, wzór składający się z zaokrągleń. Ciekawe, czy można go wykonać w wersji 7 na 7 cm... Na zajęcia z szycia po łuku, które planujemy prowadzić w niedzielę, będzie jak znalazł.

czwartek, 6 lutego 2014

Nowe broszki mi się poczyniły

Bawię się tymi broszkami w przerwach między szyciem patchworków. Bawię się ich projektowaniem i tym, że w przeciwieństwie do takiej narzuty 2 na 2 metry, tutaj widzę efekt już (!) po dwóch godzinach. No i filc się nie strzępi, tak jak bawełna...
Na razie nadal "idę w" zwierzątka. Na początek biedronka z siedmioma kropkami na szczęście.


Nieco strojniejszy motyl w moich ulubionych kolorach.


I jeszcze bardziej strojny paw.

 
Powtórzyłam też broszkę kwiatkową. Tym razem w słonecznych kolorach.
 
 
I chyba następne projekty pójdą w stronę flory, a nie fauny...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Jak ten czas szybko leci!

Na początku zeszłego roku Ania Sławińska spytała mnie, czy nie poprowadziłabym razem z nią zajęć patchworkowych pod egidą Berniny. Dokładnie rok temu odbyły się nasze pierwsze warsztaty i w ten sposób powstała Szkoła Patchworku. Dlatego dzisiaj z radością możemy zdmuchnąć pierwszą świeczkę na torcie, który przygotowała Ania.


To, co miało być dla nas kilkurazową przygodą, zamieniło się w fascynujące doświadczenie pełne ciekawych spotkań, inspiracji i cudownych, zaskakujących pomysłów naszych kursantek. A dla mnie stało się miłym zaskoczeniem, że tyle jest osób (ta grupa ciągle się powiększa!), które lubią, tak jak ja i Ania, "łatkowanie".

Wprawdzie nasza Szkoła jest jeszcze młodziutka, jeszcze raczkuje, ale taka okazja - pierwsze urodziny - trafia się raz w życiu! I z tej okazji zaczynamy urodzinową zabawę na Facebooku i blogu Szkoły Patchworku. Każda osoba, która napisze komentarz do jubileuszowego posta na blogu Szkoły i umieści nasz blog na swojej liście blogów lub umieści wpis na facebookowej stronie Szkoły Patchworku https://www.facebook.com/pages/Szko%C5%82a-Patchworku , a potem udostępni go swoim znajomym, weźmie udział w losowaniu nagród. Napiszcie w komentarzach, w jakich kursach Szkoły Patchworku chciałybyście wziąć udział, gdybyście mogły. Nagrodami są zestawy tkanin Deny Fisbein z kolekcji Painted Garden: 1 zestaw 30 tłustych ćwiartek, czyli ponad 6 m (!!!) tkaniny, 3 zestawy charm packów po 30 kawałków, 6 na 6 cm każdy, oraz 5 broszek patchworkowych osobiście przeze mnie wykonanych.
Na wpisanie komentarza macie czas do 11 lutego do godziny 11.00. Te osoby, które zrobią wpis na blogu i chcą wziąć udział w losowaniu nagród, proszone są o podanie mailem na adres anna.slawinska@szkolapatchworku.pl  swojego adresu mailowego.


W zeszłym tygodniu moja przyjaciółka, z którą studiowałam na Archeologii śródziemnomorskiej, broniła pracę doktorską o tkactwie w Grecji minojskiej. Pisała w niej nie tylko o zabytkach, ale również o społecznych uwarunkowaniach zajmowania się tkactwem, między innymi o czymś, co nazwała transem - rodzajem zatracenia w trakcie takiej czynności, jak tkanie. Mogłabym dodać, że znam to z własnego doświadczenia - kiedy siadam do szycia lub pikowania, nie mogę oderwać się od maszyny. I tylko mruczę sobie pod nosem: "jeszcze tylko jeden rządek", "jeszcze tylko dojdę do tego miejsca". Tak też jest na naszych zajęciach, a ponieważ jest nas wtedy spora grupka, ta pozytywna energia, która nam towarzyszy, kumuluje się i wychodzi z tego coś bardzo fajnego. Życzę wszystkim takich przeżyć, jakie są wtedy naszym udziałem!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Jak ta lala...

W ramach porządków noworocznych (wychodzi na to, że zajęły mi trochę czasu), przeglądam swój komputer i wyrzucam z niego tony różnych śmieci, ale wśród nich pojawiają się czasem nawet fajne rzeczy, które kumuluję w kilku folderach. Np. w folderze z moimi szyciami różnymi, pojawił się folder "moje lale". A w nim między innymi taka słodka blondynka:


 
I równie świetnie pozująca do zdjęć szatynka:

 
Skromniutko przy nich wygląda ta blondyneczka:

 
 
I rudzielec:
 


A już zupełnie odbiega od nich dziewczyna rasta (ktoś mi poradził, żebym na jej t-shircie narysowała listek... wiadomo czego).


I na koniec przeglądu części moich lal, skoro już jesteśmy przy rasta, jedyny chłopak w towarzystwie i punkowiec:

 

Jak na prawdziwego punka przystało, Zdzisio ma agrafkę w uchu, irokeza i poszarpane spodnie.

 
A ponieważ zdarza się, że magazyny publikują też kulisy sesji zdjęciowej, opublikuję i ja. Żeby nie było tak słodko, bo moje modelki miały humory niczym supermodelki. Niech nikogo nie zwiodą te ich słodkie uśmiechy...
 
 
A to fryzura nie odpowiadała...

 
To znów groszki nie pasowały do rajstopek w paski.
 
 
A granat do karnacji.
 
 
Były też aluzje, że pomarańcza to nie jest najwygodniejsze miejsce do siedzenia...
 
I jak tu takim... lalom dogodzić? Tak mnie wymęczyły, że od kilku miesięcy nie uszyłam ani jednej. Narzuty patchworkowe są mniej wymagające!