Mój ulubiony rodzaj quiltu, tzw. charm quilt, czyli narzuta z łatek jednego kształtu, z których każda jest z innego materiału. Długo zbierałam, kupowałam, wypraszałam tych czterysta parę łatek, aż wreszcie udało mi się ułożyć z nich tęczową narzutę.
Myślałam, że nikt się na nią odważy, bo wszyscy powtarzali mi, że jest raczej dla dzieci. Tak jakby tylko dzieci miały wyłączność na kolor! Ewa, która jest teraz jej dumną posiadaczką, jest artystką, a wiadomo - artyści są jak dzieci. Może właśnie dlatego ją sobie wybrała...
Podejrzewałam, że Kalejdoskop trochę poczeka, zanim znajdzie się ktoś, kto nie boi się kolorów i go kupi. Jeszcze się taki nie znalazł, ale nie ustaję w nadziei, bo przecież szkoda, kiedy się patchwork marnuje, leżąc w szafie.
Wiedziałam, że ryzykuję, że łatwiejszy w odbiorze byłby patchwork w bezpiecznych brązach i beżach, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam go uszyć i już.
Próbowałam kiedyś policzyć, ile paseczków mieści się na tej narzucie, ale straciłam rachubę.
Mój ulubieniec. Miały być koncentryczne koła z crazy, wyszło crazy, ale koła są nie do końca kształtne. Nie żebym strasznie cierpiała z tego powodu.
Bardzo trudno jest zrobić mu dobre zdjęcie. Na zdjęciu pierwszym, robionym w ogrodzie mojej przyjaciółki, kolory są prawdziwsze, ale nie widać szczegółów. Na zdjęciu robionym we wnętrzu, czerwień jest co najmniej dziwna - ma zbyt ciepły odcień. Za to na wszystkich zbliżeniach widać dokładnie pikowanie.