Za oknem biało i nastrojowo, więc u mnie też. Jednym słowem wspomnień patchworkowych ciąg dalszy. I to wspomnień podwójnych. Dawno, dawno temu, czyli jakieś pięć lat temu, uszyłam narzutę dość nietypową dla mnie, czyli tradycyjną i bez moich ulubionych ostrych kolorów. Biało-kremową, obszytą koronkami, haftem angielskim i różnymi ozdobnymi taśmami. Takie narzuty powstały po raz pierwszy jeszcze bardziej daaawno, daaawno temu, czyli w czasach królowej Wiktorii. Patchworki crazy, bo o nich piszę, były wtedy zszywane z różnych kawałków materiału: aksamitów, brokatów, koronek i czego się tylko dało. Im bardziej bogato wyglądały, tym lepiej. Przy nich moja bawełniana narzuta prezentuje się dość skromnie, ale taka miała być.
 |
Miało być, jak z pokoiku Ani z Zielonego Wzgórza. Słodko i przytulnie.
|
Koronki, tasiemki i haft nagielski przykrywały szwy. Do tego XIX-wieczne damy dość bogato "zahaftowywały" nie tylko brzegi szwów, ale w ogóle całą powierzchnię patchworka. Z haftu zrezygnowałam, wydawało mi się, że wystarczy pasmanteria. Zwłaszcza, że koronka ozdabia też brzeg narzuty.
 |
Te piękne, nastrojowe zdjęcia są autorstwa Jasia Domańskiego, który sfotografował część moich quiltów dwa lata temu.
|
Na zbliżeniach widać, że tkaniny, z których uszyłam narzutę, wcale nie są takie skromniutkie. Z daleka tego nie widać, za to z bliska można podziwiać wzory tzw. "tone on tone" czyli np.białe na białym, kremowe na białym, białe na kremowym i kremowe na kremowym.
 |
Teraz widać, dlaczego szkoda mi było zakrywać takie piękne materiały haftami.
|
W następnym poście pokażę inne narzuty crazy, które uszyłam później. Przy nich ten biało-kremowy słodziak wypada baaardzo grzeczniutko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz