środa, 11 października 2017

Projekt Mandala, cz.1: Jasne na ciemnym

Niestety nieco przesuwa się w czasie wydanie mojej książki, ponieważ prace wykończeniowe zajmują nam więcej czasu, niż optymistycznie wyliczyłam. Mam nadzieję, że termin listopadowy będzie już dla niej realny. Postanowiłam w tzw. międzyczasie pokazać czym, oprócz "szycia" książki, zajmowałam się w ciągu ostatnich miesięcy.

Przygotowując książkę, korzystałam w zeszłym roku między innymi z maszyny firmy Brother - Innovis NV2600 (klik). O kilka poziomów wyżej niż moja wysłużona już Janomka, Innovis jest nie tylko maszyną do szycia, ale również hafciarką. Poza tym umożliwia wykorzystanie różnych ciekawych technik. Podczas jej wizyty w moim domu, wypróbowałam kilka z nich. Jedną, którą opiszę w następnym poście, postanowiłam zastosować do realizacji pomysłu, który chodził mi po głowie już od bardzo dawna. Czyli do mandali.
Kiedy ogląda się niektóre mandale, nieco przerażająca jest ich szczegółowość. Te wszystkie drobiazgi, które pojawiają się czasami w projektach, nie wchodziły w grę, przynajmniej przy moim pierwszym podejściu, ale sam kształt – jak najbardziej.

Pierwszym krokiem do narysowania mandali jest swego rodzaju szkielet (później niewidoczny), na którym opiera się wszystkie ornamenty. Jest to siatka składająca się z linii prostych i kół, która wygląda na początku chociażby tak:


Natomiast po naniesieniu pierwszych kształtów tak:


Napisałam, że „szkielet” ma być niewidoczny i to okazało się pierwszym problemem do rozwiązania. Ponieważ nie miałam zamiaru rysować projektu na papierze, ale od razu na tkaninie, musiałam znaleźć takie kredki/markery/itp., o których wiedziałam, że można je z łatwością usunąć, kiedy całość będzie gotowa. Problem komplikował fakt, że mandala miała być zrobiona na granacie. Jak rysować jasno na ciemnym? Mogę polecić dwie, wypróbowane przeze mnie wielokrotnie rzeczy. 


Moje odkrycie z zeszłego roku to radełko z kredą, które od już dawna zachwalało mi kilka osób. Jest w formie dość grubego markera z pojemniczkiem, w którym znajduje się sypka kreda. Na dole zakończone jest tak, jak radełka krawieckie, czyli ząbkami. Jest jednak pomiędzy nimi dość duża różnica. Kiedy zwykłe radełko przyciśnie się do tkaniny, na jej powierzchni odciska się dość wyraźna wykropkowana kreska, którą nie zawsze można później usunąć. O taki efekt na pewno mi nie chodziło. Ząbki w "moim" radełku są delikatniejsze i nie należy ich wciskać w tkaninę. Mają jedynie ułatwić „poruszanie się” radełka, a także równomierne rozprowadzanie kredy. Kreda stopniowo wysypuje się z pojemniczka i osiada na tkaninie w postaci bardzo cienkiej (!) kreski. Podczas szycia nieco się osypuje, ale nadal jest bardzo wyraźna. A najważniejsze jest to, że z łatwością można ją usunąć – strzepując intensywnie lub sczesując ślady szczoteczką.
Radełko Clovera można kupić tutaj: (klik)

Do białego markera Clovera podchodziłam dość nieufnie. Wydawało mi się, że niemożliwe jest narysowanie jasnej kreski, która nie wsiąknie w tkaninę. Marker przetestowałam na brzegu projektu.



Na początku pomyślałam sobie, że mam rację, ponieważ kreska nie była zbyt wyraźna. Na moment odwróciłam wzrok, a w tym czasie kreska „uwyraźniła się”.


Marker usuwa się, przeprasowując żelazkiem lub po prostu piorąc.
Można go kupić w sklepie To i owo (klik)
Mandalę rysowałam na gotowej kanapce, czyli sfastrygowanych razem: spodzie, wypełnieniu i wierzchu. Najpierw powstały linie proste biegnące od czterech kątów, potem narysowałam linie od środka każdego boku. Na takim szkielecie oparłam koła. Ponieważ cyrkiel nie wchodził w grę, narysowałam je za pomocą szablonu do Dresden plate. 


I dopiero na tak gotowej siatce powstały bardzo proste wzory mandali (które zresztą w trakcie pracy modyfikowałam). Całość wygląda na razie nieco chaotycznie, ale wbrew pozorom jest czytelna.



O tym, na czym polegała sama praca, po co potrzebna była mi do niej zaawansowana maszyna Brothera, no i przede wszystkim, jaki był jej efekt, napiszę w przyszłym tygodniu w kolejnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz