środa, 27 sierpnia 2014

Powrót, patchwork i pikowanie

Wracam na łono swojego bloga, do którego zaglądałam ostatnio dawno temu. Nie oznacza to, że absolutnie nie działałam patchworkowo. Działałam i powoli wszystko wykańczam - będę miała we wrześniu wystawę w zaprzyjaźnionej galerii, więc trzyma mnie termin. Ale o tym potem.
Na razie dowód na to, że nie zardzewiałam patchworkowo - zdjęcia z wydarzenia, na którym byłam 28 czerwca. Firma Yuki zorganizowała w centrum Warszawy spotkanie i prezentację swoich maszyn. Zaprosiła na to spotkanie Ulę Kaszyńską ze sklepu Ładne Tkaniny, a Ula zaprosiła mnie, żebym poprowadziła mini-warsztaty dla chętnych. Chętnych okazało się baaardzo dużo. Z wybiciem godziny dwunastej, czyli w samo południe, ustawiła się do nas megakolejka, która zaczęła się przerzedzać dopiero około godziny szóstej. Nie dziwię się: miały do dyspozycji piękne tkaniny od Uli, bardzo dobre maszyny i nas do pomocy.

Tak wyglądał nasz mini warsztat: cięłyśmy materiały, część osób szyła, a reszta stała (lub siedziała) w kolejce, przyglądając się, co robimy.

Tematem była chatka, czyli log cabin, która gwarantuje, że w pół godziny (mniej więcej) może powstać niewielka podkładka. Chętnych było wiele, w różnym wieku i stopniu zaawansowania szyciowego. Na przykład małe dziewczynki - jedna z nich była pod opieką taty, który cierpliwie wysłuchiwał z nią naszych rad.
 
 
 

 
Mimo kilkugodzinnego zabiegania, zdołałam zrobić sobie kilka minut przerwy i spełnić wielkie marzenie. Stanęłam przy profesjonalnej maszynie do pikowania. Nie tylko stanęłam, ale i trochę popikowałam.
 

 
Dziwne wrażenie. Przyzwyczajona do pikowania na domowej maszynie, czułam się tak, jakbym musiała rysować na małej kartce papieru długopisem długości 40 cm. Quilterka z Włoch, która obsługiwała maszynę, "pocieszyła" mnie, że uczyła się rok, żeby ją dobrze opanować. Spotykałam na imprezie dużo znajomych, głównie naszych kursantek ze Szkoły Patchworku, dużo osób pytało też mnie, czy nie ma w Warszawie lub okolicach punktu, gdzie można odpłatnie dawać do pikowania uszyty przez siebie patchwork. Niestety nie ma. A taka właśnie jest tradycja w Stanach Zjednoczonych - w każdym hrabstwie (odpowiadającym naszemu powiatowi) jest przynajmniej jeden punkt, gdzie kobiety, które nie potrafią, nie mają cierpliwości lub czasu pikować, mogą oddać swój patchwork. Szkoda, że żadna firma zajmująca się maszynami do szycia nie wpadła na pomysł, żeby w ramach reklamy udostępnić taką maszynę. Bo niestety nie jest w "zasięgu" zwykłych quilterek: kosztuje trzydzieści parę tysięcy złotych i zajmuje strasznie dużo miejsca. Pocieszam się tym, że nasze patchworkowe towarzystwo się powiększa w szybkim tempie, więc może ...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz