Chain Links. Pierwszy po wielu miesiącach w pełni gotowy quilt, który mogę wreszcie opublikować. |
Kilka
lat temu…
Coraz
częściej zaczęłam zarzekać się, że napiszę książkę o
patchworku. Taką, jaką chciałabym mieć do dyspozycji lat temu
X-dzieści, kiedy pierwszy raz zaczynałam zszywać łatki, a na
pewno naście lat temu, kiedy wróciłam do patchworku na dobre. W
tamtych przedinternetowych, a później wczesnointernetowych czasach
wszystkie uczyłyśmy się go metodą prób i błędów oraz
zgadywanek. Kilkadziesiąt przeczytanych książek, równie dużo uszytych narzut i kilimów oraz mnóstwo
przeprowadzonych warsztatów później moje marzenie przybrało
realne kształty.
Wiosną
zeszłego roku
Okazało
się, że tym pomysłem zainteresowało się kilka firm. Na początek
Juki, na której evencie kilka lat wcześniej prowadziłam warsztaty
dla sklepu Ładne tkaniny, potem sam sklep Ładne tkaniny, a później
kolejny sklep Outlet tkanin, gdzie prowadzę warsztaty obecnie, oraz
sklep Kiltowo. Okazało się też, że mogę liczyć na pomoc Olfy,
którą każda quilterka (i każdy quilter) zna z mat, linijek i noży
krążkowych. Nie zdążyłam wysłać oferty do innych firm z
maszynami, bo bardzo szybko dostałam potwierdzenie z firmy EMB „od”
maszyn Brother.
Na koniec do grona sponsorów dołączyła hurtownia Galplast, która
w naszym kraju jest reprezentantem takich firm, jak Clover, Prym i
Gütermann. No właśnie, Gütermann. Można powiedzieć, że od
niego zaczęła się realizacja książki i na nim w zasadzie
skończyła. I to z przygodami.
O
tym, że Gütermann ma w ofercie nici, oczywiście wiedziałam. Byłam
zakochana w jego kolekcji bawełnianej,
jeszcze do niedawna trudnej u nas do dostania. Ale tkaniny?
Kiedy
w maju odwiedziłam pierwszy raz Galplast, dostałam do obejrzenia
mnóstwo katalogów właśnie z bawełnianymi materiałami Gütermanna. I
znalazłam się w quilterskim niebie. Tkaniny są świetnej jakości,
a wybór kolorów i wzorów oszałamiający. Mogłam z góry
zaprojektować sobie patchworki, nie biegając po sklepach, by
dopasować do siebie różne rzeczy. Koniec końców dwie z wybranych
tkanin, z kwiatami oraz ptakami i ważkami z kolekcji Long Island stały się
w pewnym sensie motywem przewodnim gotowej książki (tak, jest
gotowa, ale o tym później). Czyli pojawiają się w kilku
rozdziałach.
Kiedy zobaczyłam te tkaniny, od razu wiedziałam, że wybiorę dla nich coś
bardzo tradycyjnego i na pierwszy ogień poszedł wzór Drunkard`s
Path, a potem uszyłam Chain Links, którą to wersję „ćwiartek”
zdecydowanie wolę.
Drunkard`s Path jest stosunkowo mały. Ma raptem 55 cm. Grzeczne boki, czyli
zwykłą lamówkę. Pikowanie: stippling. Dlaczego? O tym, jak
wybierać wzór pikowania, żeby nie przytłumić nim tkanin,
zwłaszcza tych o dużych, efektownych wzorach, piszę na stronie 145
książki:)
Chain
links rozrósł się do ponad 100 cm i okazało się, że to nie
koniec. Ale o tym poniżej.
Na
razie sytuacja jest następująca: mam tkaniny (piękne), wzór
(ulubiony) i czegoś mi brakuje. Ano tak – tła. Niestety nie
dysponuję jednolitą tkaniną z tej samej serii, nie jestem nawet
pewna, czy jest w Polsce w sprzedaży. Co robię? Jadę oczywiście
do Ładnych tkanin, gdzie wspólnie z Urszulą, właścicielką
sklepu, wybieram róż - identyczny z tym, który znajduje się na
płatkach kwiatów. Wiem, wiem, to lekka przesada, ale… Skoro mogę,
czemu nie.
Wybieram
jeszcze amarant na lamówkę, podobny do intensywnego różu, który
również jest (hmmm) na płatkach kwiatów i mam już całość,
a przynajmniej tak mi się wydaje.
Koniec
lata, początek jesieni 2016
Szyję
Drunkard`s Path, bo to podstawowy wzór na „ćwiartkę”. Szyję
Chain Links, ponieważ po prostu lubię. Mija kilka miesięcy.
Koniec
zimy 2017
Strony
z materiałem o ćwiartkach są już dawno zrobione (102-103), a ja "po drodze" wykorzystuję obydwa patchworki jeszcze w innych
miejscach książki. Przepikowany Drunkard`s Path kończy w części
poświęconej lamówkom, a drugi wzór? Będzie bohaterem stron z
muszelkami, ale też, jak się okazuje, ostatnich dni poświęconych
mojej pracy nad książką.
Tym
razem jesteśmy w takim momencie, jak na zdjęciu:
Chain Links gotowy ( a przynajmniej tak mi się wydawało) do pikowania. |
Kończy
się wiosna, zaczyna lato
Jestem
strasznie spóźniona, bo „trochę” nierealnie podeszłam
do ram czasowych pracy i optymistycznie obiecałam (sobie i innym), że książka będzie gotowa pod koniec roku 2016. W ciągu
dziesięciu miesięcy wymyśliłam, napisałam, uszyłam i częściowo
samodzielnie sfotografowałam materiał, który spokojnie wystarczyłby na dwie craftingowe książki.
Mój projekt rozrósł się do ponad 180 stron. Praca była bardzo
intensywna, czasami po kilkanaście godzin dziennie siedziałam na
zmianę przy komputerze i przy maszynie. Jednym słowem jestem
zmęczona, a czas goni.
Z
powyższych przyczyn akcja MUSI mocno przyspieszyć. Na szczęście
zostało jeszcze tylko kilka stron.
Zdaję
sobie sprawę, że na muszelki (czyli zaokrąglenia wzdłuż brzegów
quiltu) powinnam mieć trochę dodatkowego miejsca, więc przydałaby się jakaś
bordiura. Dzwonię do Ładnych tkanin, ale okazuje
się, że „mój” róż wyszedł. Nic dziwnego, kupowałam go przecież już dawno temu. No, ale przecież nie musi być taki
sam. Jakiś czas wcześniej kupiłam w Outlecie
tkanin jeszcze jaśniejszy róż na tył innego quiltu, więc stwierdzam, że
wykorzystam go też wzdłuż brzegów. A ponieważ boję się, że różne
róże się nawzajem pogryzą, postanawiam rozdzielić je
amarantem. Tym, który miał być lamówką. Grunt to być elastycznym...
I
tu akcja przyspiesza drastycznie. I to dosłownie drastycznie.
Początek
czerwca
Obszywam
patchwork amarantowym paskiem, potem bladoróżowym. Wszystko idzie
mi (podejrzanie) sprawnie. Zabieram się za robienie kanapki...
Wcześniej napisałam w materiale do książki, żeby: 1/uważać
przy prasowaniu tkanin jasnych; 2/ często czyścić nie tylko stopę
żelazka, ale i jego wnętrze. Zabieram się do prasowania różowego
spodu, daję dużą parę, a moje żelazko, dzień wcześniej
(książkowo) oczyszczone, zaczyna wyrzucać z siebie jakieś błoto.
Plam, oczywiście, nie da się zeprać. Pocieszam się tym, że
przecież mam duży kawałek tego różu i… No tak, przecież nie
planowałam wcześniej, że część wezmę na bordiurę. Brakuje mi
dosłownie 5 cm!!!!!!!!!!!!!!
Dzwonię do
Outletu tkanin: na szczęście róż jest!!! Jadę przez korki dwie godziny w jedną
stronę, żeby go odebrać. Na miejscu powodowana jakimś
przeczuciem kupuję jeszcze kilka szpulek nici w pieczołowicie wybranym odcieniu różu. Nici są Gütermanna (= żeby być " w temacie" i na wszelki wypadek).
Wracam,
piorę, prasuję. Nic się nie dzieje. Dziiiiwne. I w tym momencie
dotykam ręką rozgrzanego żelazka. Jestem tak naładowana
patchworkową adrenaliną, że rejestruję ten fakt, dziwię się, że
nie boli i spokojnie zaczynam przygotowania do quiltowej kanapki. Po
godzinie ból przypomina mi o oparzeniu, a kciuk jest cały czerwony, po dwóch rana okazuje się dość kłopotliwa. Krem z pantenolem, na
to bandaż, żeby nie poplamić tkanin i jazda. Koniec przygód?
Nieeee.
Postanawiam
tym razem po prostu spryskać warstwy klejem tymczasowym, żeby nie bawić się fastrygą, sięgam do
szuflady, gdzie znajdują się kleje i losuję…. Gütermanna.
Nigdy
bym w to nie uwierzyła, ale tak właśnie jest.
Układam na podłodze spód, układam wypełnienie i okazuje się, że nie mam odpowiednio dużego kawałka. Muszę je sztukować. Czas biegnie szybko, a sąsiedzi chyba mnie przeklną, jeśli znów po północy będę pikować. Postanawiam iść na skróty i drżącymi z niecierpliwości rękami ucinam paski zwykłej flizeliny, za pomocą której sklejam brzegi ocieplacza.
I wtedy dociera do mnie, że przecież mam kupioną w Kiltowie specjalną taśmę flizelinową do sklejania wypełnień. Taaaa...
Musiałam na moment wstać od maszyny, żeby się uspokoić. I żeby nie było: sama nie mogłam się zdecydować, czy bardziej jestem wściekła, czy mnie całą ta sytuacja nie zaczyna bawić. |
Kanapka
zrobiona, a ja, jakbym miała za mało przygód, postanawiam zaoszczędzić i
do pikowania biorę "gorsiejsze" nici. Doświadczenie sprawia, że to się
wyczuwa: coś jest nie tak. I oczywiście, że jest nie tak. Pod
spodem pojawia się zmora quilterki, czyli pętelki. Sprawdzam po
kolei wszystkie punkty, które mogą być tego przyczyną (opisałam
je na str. 14-15 mojej książki). I? Owszem, po zmianie nici
na te kupione w Outlecie wszystko idzie jak z płatka. Nie zapominam tym razem nawet o
podpisie.
Jest
środek nocy, muszelki muszą poczekać.
Ostatnie
dni
Brzegi
z zaokrągleniami nie powstają w godzinę, ale też nie są tak
trudne, jak się wydaje i, co najważniejsze, efektowne. Zabrały mi
kilka godzin, ale było warto. Kolor? Skoro amarant poszedł na
bordiurę, miałam do wyboru zieleń (bo listki) albo granat.
Wybrałam granat. Nie tylko dlatego, że lubię, ale po prostu mam go
mnóstwo w zapasie.
Jeden quilt gotowy. W prawym górnym rogu widać na wierzchu stosiku dwa gotowce, ale pod spodem kilka ufików czekających na swoją kolej. |
Uff,
całość gotowa, ale postanawiam jeszcze „wykorzystać” obydwa
patchworki na dosłownie ostatnich stronach książki, poświęconych
wszywaniu tunelu i naszywaniu metki…
Takie
nieprzewidziane wydarzenia, zdarzają mi się rzadko, ale chociaż
jestem wtedy wściekła, potem już mogę się tylko śmiać. Skoro
praca nad patchworkiem jest lepsza niż środek przeciwbólowy...
PS: Kilka podpowiedzi: Tkaniny z serii Long Island można kupić w sklepie To i owo (klik), tkaniny jednolite w bogatym wyborze odcieni i kolorów są zawsze w Ładnych tkaninach (klik), a bladoróżową tkaninę kupiłam w Outlecie tkanin (klik). Nici Gütermann w w różnych rodzajach i odcieniach można kupić w sklepie To i owo (klik) oraz z Outlecie tkanin (klik). Polecam taśmę do sklejania wypełnień, która jest w Kiltowie, dzięki niej można zaoszczędzić mnóstwo czasu (klik).
O raju! Historia z dreszczykiem ;-) Po pierwsze serdecznie gratuluję projektu :-) Po drugie gratuluję ukończenia projektu :-) A po trzecie... to kiedy ta książka?
OdpowiedzUsuńps. oczywiście, że quilty piękne to oczywiste :-)
Dzięki, przez moment zastanawiałam się, czy jest się czym "chwalić". Przecież powinnam być modelowym przykładem zorganizowanej quilterki, skoro rzuciłam się na pisanie książki. Ale co tam. Gdyby nie takie przygody, życie byłoby nudne. O książce będę informować na bieżąco, na blogu i na FB. Jest bardzo duża szansa, że w połowie sierpnia będę ją sprzedawać.
UsuńŻyjesz!!! I to z przytupem :) Czekam na książkę :)))
OdpowiedzUsuńJa też...
UsuńRzeczywiście niesamowita historia. Ale to tak jest gdy człowiek się śpieszy. Sama to przeżyłam nie raz. Czekam na książkę. A quilty są piękne. Super
OdpowiedzUsuńOj, ja też na nią czekam. A jeśli chodzi o moją przygodę, jak to mówią: Sztuka wymaga ofiar. Tym razem tą ofiarą byłam ja:)
UsuńMarzena, ja już stoję w kolejce po książkę... stoję, jak za dawnych, "dobrych" ;) czasów. Te muszelki...! Pięknie to nazwałaś :)
OdpowiedzUsuńJolciu, nie musisz stać, możesz się zapisać :) Przecież wtedy też były zapisy. A muszelki to nie "moja" nazwa. One po angielsku nazywają się "scallops", co oznacza konkretnie rodzaj małża o niezbyt poetycznej nazwie przegrzebek. Muszelki chyba brzmią fajniej i rzeczywiście oddają istotę. Ty też jakiś czas temu pokazywałaś różową kołderkę tak zakończoną.
UsuńTak tak... ja lubię te muszelki! Lubię taki brzeg przy patchworkach. Nie wszędzie to pasuje, ale u Ciebie wygląda wspaniale :) No to się zapisuję na książkę! :)
UsuńSzycie pełne wrażeń!!! Czekamy na książkę.
OdpowiedzUsuńOj, Karolina, bardzo się cieszę. Najbardziej niecierpliwie czekam na nią chyba ja. Jednak patchworki szyje się szybciej, niż o nich pisze.
UsuńCudna opowieść. A skoro tyle się przy projekcie dzieje to znaczy, że niebylejaki i nie nudny. Ja też się wpisuję w kolejkę po książkę.
OdpowiedzUsuńFajnie, będę na bieżąco informować o postępach prac. Jeszcze "tylko" korekta, ostatnie grace graficzne i drukarnia. Mam nadzieję, że nie będę optymistką pisząc o połowie sierpnia. Umieram z niecierpliwości.
UsuńTrzymam kciuki!
UsuńMarzena, ja BARDZO poproszę egzemplarz książki. Z autografem! Gratuluję :-)
OdpowiedzUsuńWiesiu, BARDZO proszę. Chociaż uprzedzam, że bazgrzę jak kura pazurem.
UsuńCzy kupowałaś lamówkę, czy robiłaś sama? I jak się robi taką lamówkę, bo widziałam w internecie różne domowe sposoby. Tu takie znalazlam https://pl.pinterest.com/pin/534028468291048150/
OdpowiedzUsuńSama robiłam. Świetna zabawa, a jeśli jeszcze znajdę do niej pretekst, jest fajnie. Jest robiona ze skosu, bo tylko takie nadają się do pofalowanych lub zaokrąglonych brzegów. Wiem, że są różne sposoby, ale ja korzystam z "profesjonalnego" lamownika, po prostu jest wygodniejszy.
OdpowiedzUsuńJa tez, ja tez z niecierpliwoscia czekam na ta ksiazke z autografem koniecznie :D
OdpowiedzUsuńNiech sie sprzedaje w milionowych egzemplarzach, a te muszelki wspaniale...
Pierwszy quilt po kupieniu ksiazki bedzie tak wykonczony :D
Dzięki. Twoje quilty aż się proszą o takie wykończenie. Są takie eleganckie. Aż dziw, że się wcześniej na to nie skusiłaś.
UsuńEmocje jak w kinie na dobrym filmie. Nawet reżyser nie wymyśliłby takiego przebiegu. Gratuluję ukończenia i staję w ogonku za książką z autografem.
OdpowiedzUsuńFakt, komedia, dramat i akcja w jednym. O książce będę informować na bieżąco na blogu i na FB.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńI to jest właśnie cała Marzena. Alfred - Alfredem, a quilt trzeba wszak skończyć, hahahha. Nie mogę się doczekać na książkę. Też poproszę z autografem.
OdpowiedzUsuńA autograf może być na komputerze? Bo chyba już zapomniałam, jak się pisze ręcznie:)
Usuń