czwartek, 9 maja 2013

Nareszcie kolor

Podobno Henry Ford, amerykański przemysłowiec, który założył Ford Motor Company, stwierdził kiedyś, że jego klient może sobie zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle był to kolor czarny. Malarze, np. taki Picasso, przechodzą czasami różne okresy, gdzie przeważa w ich dziełach taka, a nie innna kolorystyka. Każdy ma jakąś swoją ulubioną barwę. A ja, nie żebym porównywała się do Forda lub Picassa, uwielbiam wszystkie kolory. Jedne mniej, drugie bardziej, ale wszystkie. Oczywiście najlepiej, jeśli są świetnie ze sobą dobrane, nie gryzą się, czy to w zestawieniach ciuchowych, czy we wnętrzach, czy na... jakby inaczej... patchworkach. Skoro u nas przez sporą część roku panuje szarość, doprawiam ją sobie kolorami, kiedy szyję. I zawsze jest tak, że jesienią, zimą i wczesną wiosną, sięgam po tkaniny, które naprawdę poprawiają humor. W bardziej słoneczne i barwniejsze pory roku, uspokajam się. Więc zanim zabiorę się za jakieś pastele lub biele, przegląd moich najbardziej kolorowych narzut.


Mój ulubiony rodzaj quiltu, tzw. charm quilt, czyli narzuta z łatek jednego kształtu, z których każda jest z innego materiału. Długo zbierałam, kupowałam, wypraszałam tych czterysta parę łatek, aż wreszcie udało mi się ułożyć z nich tęczową narzutę.


Myślałam, że nikt się na nią odważy, bo wszyscy powtarzali mi, że jest raczej dla dzieci. Tak jakby tylko dzieci miały wyłączność na kolor! Ewa, która jest teraz jej dumną posiadaczką, jest artystką, a wiadomo - artyści są jak dzieci. Może właśnie dlatego ją sobie wybrała...


Podejrzewałam, że Kalejdoskop trochę poczeka, zanim znajdzie się ktoś, kto nie boi się kolorów i go kupi. Jeszcze się taki nie znalazł, ale nie ustaję w nadziei, bo przecież szkoda, kiedy się patchwork marnuje, leżąc w szafie.


Wiedziałam, że ryzykuję, że łatwiejszy w odbiorze byłby patchwork w bezpiecznych brązach i beżach, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam go uszyć i już.


Próbowałam kiedyś policzyć, ile paseczków mieści się na tej narzucie, ale straciłam rachubę.


Mój ulubieniec. Miały być koncentryczne koła z crazy, wyszło crazy, ale koła są nie do końca kształtne. Nie żebym strasznie cierpiała z tego powodu.


Bardzo trudno jest zrobić mu dobre zdjęcie. Na zdjęciu pierwszym, robionym w ogrodzie mojej przyjaciółki, kolory są prawdziwsze, ale nie widać szczegółów. Na zdjęciu robionym we wnętrzu, czerwień jest co najmniej dziwna - ma zbyt ciepły odcień. Za to na wszystkich zbliżeniach widać dokładnie pikowanie.


czwartek, 2 maja 2013

Zima się skończyła... już jakiś czas temu. U mnie też

Ostatnie moje wpisy na blogu brzmią jak prognoza pogody. I to jakaś dziwna, bo sezony zupełnie nie po kolei. Jak to zresztą ostatnimi laty w realu bywa... Najpierw zrobiłam "Wiosnę" i "Lato", potem "Zimę", teraz na ukończeniu jest "Jesień".
A ponieważ dawno nie robiłam żadnego wpisu, byłam na 100% pewna, że już się tą "Zimą" chwaliłam. Okazuje się jednak, że nie.
Więc oto ona, wisząca na ścianie za mną, pełna pastelowego śniegu:

Wiem, na oko wygląda niepozornie, ale naprawdę sporo się nad nią nazastanawiałam i napracowałam. Jak? W skrócie wyglądało to tak:

Najpierw zupełnie nie miałam na tę "Zimę" pomysłu. Niezbyt za nią przepadam, więc patchworkowo, przyznam, miałam ochotę na coś prostego, coś co pójdzie szybko i już. Bo co można zrobić z tym śniegiem? Co zrobić, żeby był śniegowy - puszysty, biały, ale nie do końca, emanujący chłodem. Z tym ostatnim nie było problemu - po prostu wybrałam tkaniny w chłodnych odcieniach. Ale jak zrobić śnieg? No i, przypomniało mi się faux chenille, technika patchworkowa, dzięki której powierzchnia zwykłej bawełnianej tkaniny, robi się miła w dotyku, niczym aksamit. Chociaż prawdę powiedziawszy, bardziej przypomina sztruks, ze względu na charakterystyczne żłobkowania.



Wierzchnie warstwy są zupełnie białe, spodnie w różnych pastelowych odcieniach, żeby "śnieg" nie był do końca biały.
Jak uzyskałam taki efekt? Niestety nie mogę napisać. Będzie to przedmiotem naszych zajęć na kursach patchworkowych, które prowadzę razem z Anią Sławińską. Na warsztatach z patchworkowych efektów specjalnych będziemy robić różne takie cudeńka, które nijak mają się do powszechnych wyobrażeń o patchworku. Zamiast zszywania zwykłych łatek, będziemy bawić się różnymi technikami, dzięki którym na patchworku może się wiele dziać. Staje się bardziej strukturalny, czyli jak się teraz mówi - jest w 3-D. Zapraszam nie tylko na te zajęcia, ale w ogóle do zajrzenia na naszą stronę.

To, co miało być dla nas, czyli dla mnie i dla Ani Sławińskiej, kilkurazową przygodą, zapowiada się na, odpukać w niemalowane, coś poważniejszego. Będziemy prowadzić nie tylko kursy dla początkujących, jak dotychczas, ale również kursy dla bardziej zaawansowanych, z różnych technik patchworkowo-quiltowych. Latem planujemy nawet zajęcia w plenerze z farbowania i malowania tkanin. Mamy oprócz tego mnóstwo innych pomysłów. Jakich? Zajrzyjcie na http://www.szkolapatchworku.pl

środa, 10 kwietnia 2013

Nadeszła wiosna, a z nią... lato

   I nie chodzi mi wcale o anomalii pogodowych ciąg dalszy. Po prostu wreszcie skończyłam trzy quilty na wystawę w Berlinie.
   Po pierwsze, szybko rozwiązałam problem "Wiosny" i wróciłam do swojego pierwszego pomysłu. Wybrałam nie kwadraty, nie koła i inne różne owale, ale postrzępione płatki, które dodały obrazkowi lekkości kojarzącej się mi z wiosną.


Ze wszystkich kolorów najbardziej pasowała mi czerwień w różnych odcieniach. Jest dość intensywna, jak na wiosnę, ale fajnie kontrastuje z zielenią.


Tym bardziej, że wśród niej jest dużo, ale nie za dużo, różu.



Płatki są postrzępione na brzegach, przypikowane do podłoża, ale nie całkiem, więc lekko odstają.


A listki, jedynie przepikowane w tle, widać dopiero wtedy, kiedy podejdzie się bliżej.

Praca nad "Latem" była spokojniejsza, bo jakoś od początku byłam zdecydowana na technikę, którą wybrałam, za to wlokła się niemiłosiernie, gdyż kawałeczki do zszywania były malutkie.
Gdzieś w połowie wyglądało to tak:



A potem makatka robiła się coraz większa, i większai większa, większa. Aż wreszcie po wielu mękach twórczych (zadraśnięty palec, złamanych kilka igieł i tym podobne) przeistoczyła się w moją wizję lata:


Kolory miały być nasycone i są, miało być ich mnóstwo i jest. A przede wszystkim jest crazy, a to lubię najbardziej.


Maleńkie łatki, nie większe niź 5 cm, ale głównie dużo mniejsze, są nieregularne, jak w technice crazy, ale, żeby nad nimi jakoś zapanować, ułożyłam je w pasy.


Ostatnie dni przeszły mi całkowicie pod znakiem crazy. Najpierw miałyśmy z Anią Sławińską spotkanie z miłymi paniami na Ochocie, które chciały szyć patchworki, ale ręcznie. Dlatego zaproponowałam, żeby spróbowały tak jak XIX-wieczne damy, szyć je techniką crazy na podkładzie.



Panie, jak w klasycznym crazy, używały dużo różnych, bardzo ciekawych tkanin wyszperanych w domowych zakamarkach. Kilka takich tkaninek dostałyśmy w prezencie.


Szycie może być zaraźliwe, dlatego nic dziwnego, że Ania nie wytrzymała i chwyciła za igłę z nitką.

A w weekend miałyśmy kolejną porcję warsztatów. Najpierw, jak poprzednio, w sobotę była grupa dla początkujących, a w niedzielę w grupie zaawansowanych dziewczyn, ćwiczyłyśmy.... mhm.... wiem, że robię się nudna... crazy. Zdjęcia z zajęć Ania umieściła na swoim googlowym profilu https://plus.google.com/photos/109245652148996599063/albums/5864758545622993905?banner=pwa#photos/109245652148996599063/albums/5864758545622993905?banner=pwa Zapraszam do obejrzenia, bo jest co podziwiać, dziewczyny szaleją aż miło. A ja dzięki nim w domu z jeszcze większą chęcia siadam do maszyny.

środa, 27 marca 2013

Wyścig z czasem

     Kilka miesięcy temu zostałam zaproszona do wzięcia udziału w wystawie polskiego patchworku, która ma się odbyć w czerwcu w ramach Dni Patchworku w Berlinie. Danka Kruszewska, dobry duch polskiego patchworku i kustosz wystawy, dała nam, uczestniczkom, termin do końca marca na wysłanie zdjęć i zgłoszeń prac. 
     Postanowiłam zrobić coś ekstra. Czyli jednym słowem przygotować coś nowego i coś, co... mhm... godnie reprezentowałoby nasz kraj. To pierwsza tego typu impreza na dużą skalę, w której będę uczestniczyć, więc mam tremę.
     Najpierw wydawało mi się, że mam multum pomysłów, potem, kiedy przyszło co do czego, w mojej głowie zrobiła się pustka. Było dużo czasu (jak mi się wydawało), więc dałam swojej głowie czas na odpoczynek. Poskutkowało to tym, że nastąpiło coś równie problematycznego jak brak pomysłów, a mianowicie nadmierny ich wysyp. Na początku marca miałam wreszcie ogólą koncepcję całości i plan, że będę robić jeden quilt tygodniowo. Plany planami, a wiadomo, życie życiem. Koniec końców dopiero dwa tygodnie temu zaczęłam realizować swoje pomysły. A polegały one na tym, że chciałam zrobić cztery quilty poświęcone czterem porom roku, każdy wykonany inną techniką i z tkanin, które miały być farbowane przeze mnie. To drugie było łatwiejsze, bo mam niezły stosik fajnych materiałów, z tym pierwszym sprawa była bardziej skomplikowana. Mianowicie postanowiłam, że poeksperymentuję z technikami, których jeszcze nie praktykowałam. I zrobił się niezły galimatias. Na przykład wymyśliłam sobie, że "Jesień" ma przypominać malarstwo na jedwabiu, tzn. wszystkie elementy miały być obwiedzione grubszym konturem w kontrastowym kolorze. Długo myślałam, jak to zrobić. Może ściegiem satynowym? Po kilku nieudanych próbach"Jesień" odłożyłam na bok, żeby mi wykiełkował inny pomysł i wzięłam się za kolejne pory roku, co do których miałam bardziej sprecyzowane pomysły. Przede wszystkim za "Wiosnę" i "Lato".


Ok, wiem, że ten szkic jest, delikatnie pisząc, mało czytelny, ale właśnie tak miała wyglądać "Wiosna". Góra to błękit, czyli niebo, tylko i wyłącznie pikowany, te zygzaki to kwiaty w wiosennych, świeżych kolorach, aplikowane. Natomiast dolna część miała być czysto patchworkowa, bo pomiędzy łodyżkami kwiatów miały pojawiać się łatki w świeżych wiosennych zieleniach.


Najpierw zrobiłam casting na tkaniny. Pastele przyszły mi na myśl na samym początku, ale w rzeczywistości wyglądały jeszcze bardziej blado niż na zdjęciu.


Potem wybrałam bardziej żywe kolory, ale, koniec końców, zdecydowałam się tylko na kilka z nich.


Jednym słowem wszystkie kwiaty miały być około-czerwone. Pocięłam je w bardzo nieregularne, jakby poszarpane kształty, które miały jedynie symbolizować płatki kwiatów i...


jakoś przestało mi się to podobać. Próbowałam inaczej ułożyć płatki, w sposób bardziej zorganizowany. Cała rzecz nie dała mi spać, więc w nocy zwlokłam się z łóżka, żeby zrobić nową aranżację i...


no nie, nie tak miało być! Tylko jak?
Nastepnego dnia, przypomniała mi się aranżacja z czerwieniami w kształcie kwadratów, że niby takie geometryczne kształty będą pasowały do długich łodyżek, więc, żeby nie marnować tkaniny, pocięłam kolorowy papier i jakieś foldery najpierw tak:


Okrągłości wydały mi się bardziej kwiatowe niż kwadraty, ale jednak to nie było nadal to. Potem dodałam im środki:


a potem pocięłam na bardziej stylizowane kwiatkowe formy:


 Stosik pociętego papieru rósł, ja nadal nie byłam przekonana do efektów, więc jeszcze wycięłam pięciokąty i dodałam do nich (jednak) kwadraty. Nadal nic. W między czasie szyłam "Lato", które okazało się najbardziej pracochłonne, za to, odpukać w niemalowane (?), najłatwiejsze. Wreszcie wczoraj "Wiosna" objawiła mi się na tyle przekonująco, że prędko pobiegłam do maszyny, żeby ją pikować. Jak wyszła? Zaraz będę ją kończyć, a pojutrze fotografować. A w międzyczasie robię "Lato" i "Zimę".

poniedziałek, 18 marca 2013

Potyczki z poduszkami

Pokrowce miały być proste, nowoczesne i dopasowane do wkładów poduszkowych 50 na 60 cm. Po uszyciu okazało się, że są proste i nowowczesne, ale nie pasują do tychże wkładów. A raczej wkłady nie pasują do nich.
Ale wszystko od początku. Zamówienie było na dwie poduszki - bardzo kolorowe i "artystyczne", czyli żeby było widać, że nie są z sieciówki. Dlatego zaproponowałam, że wykorzystam materiały farbowane przez siebie - mam na półce w szafie większy wybór kolorów tkanin bawełnianych niż w polskich sklepach. Poza tym, że mają piękne wyraziste kolory, są cieniowane jak batiki. Połączyłam je z tymi sklepowymi, zaproponowałam swoje ulubione crazy (chyba zaczynam się powtarzać) i wzięłam się do szycia. Ile trwa szycie takiej poduszki? Samo pikowanie jednej strony zajęło mi ponad godzinę. A kiedy już wszystko było gotowe i wyprasowane, włożyłam do pokrowców poduszki i okazało się, że pokrowce smętnie na nich zwisają. I okazało się też, że: wkład wcale nie ma podanych wymiarów, tylko jest o trzy centymetry węższy i krótszy, i jest płaski jak naleśnik. Tym sposobem zdobyłam (bardzo niechcący) kolejną umiejętność - szycia wkładów poduszkowych. Pojechałam do Carefoura, kupiłam dwa wkłady 70X80. Wyjęłam je, zmniejszyłam wkład o kilkanaście centymetrów, z powrotem wcisnęłam jego zawartość do środka i zaszyłam.  Wszystko skończyło się szczęśliwie, poduszki właśnie jadą do Moguncji do nowych właścicieli. Powstawały jednak dłuuuugo.

Ta poduszka jest bardziej crazy, została zaprojektowana przez Halinę, która je u mnie zamawiała.
Ta jest nieco mniej niespokojna. Chociaż przyznaję, że zestaw kolorystyczny do dyskretnych nie należy. Ale przecież miało być crazy!

A morał z tej historii jest następujący: mocno się zastanowię, kiedy ktoś mnie zapyta, ile czasu zajmuje zrobienie takich poduszek. Z wyprawą (przez całe miasto) do sklepu lub hurtowni? Z farbowaniem? Z siedzeniem przy maszynie? Z robieniem wypełniacza? Mhm...

poniedziałek, 11 marca 2013

Biżuteria, czyli pozostając w kręgu tekstylno-pasmanteryjnym

Każda quilterka/patchworkarka (czy jakkolwiek nazwać to po polsku), zamuje się quiltami i patchworkami. Odkrywcze, nieprawdaż? Jednak czasami taż quilterka/patchworkarka znajduje sobie odskocznię od zajęcia/hobby głównego. Co jakiś czas, kiedy poznaję nowe techniki craftingowe, wpadam w ochy i achy, kupuję sobie książkę lub szukam informacji w internecie, coś tam próbuję i...wracam do szycia. Bo quilty/patchworki zawierają w sobie tyle technik, wymagają tylu umiejętności, że pewnie jeszcze będę długo się ich wszystkich uczyła. I dlatego nigdy się nimi nie znudzę.
Od czasu do czasu pozwalam sobie tylko na małe skoki w bok, ale poniekąd "wszystko zostaje w rodzinie", bo nadal pozostaję w kręgu tekstylno-pasmanteryjnym. Chodzi o moją biżuterię. Usłyszałam wprawdzie od jednej właścicielki salonu jubilerskiego, że naszyjniki z wstążek, sznurkowe bransoletki i broszki z filcu to nie biżuteria, ale co ona tam wie.
Przedstawiam swoje naszyjniki z wstążkowych kwiatów. Wszystkie kwiaty są ręcznie robione, nie żadne tam kupowane w pasmanterii. Wykonane z satynowych wstążek, satyny, organzy, aksamitu, ozdabiane guzikami i koralikami. Naszyjniki usztywnione są lekko sztywnikiem do kołnierzyków i zawiązywane wstążką. Występują w jednym egzemplarzu. Za to we wszystkich kolorach tęczy. I są do sprzedania.




Fioletowy naszyjnik ma 23 cm szerokości i 19 cm wysokości. Zawiązywany jest na wstążkę szerokości 2,5 cm i długości 37 cm. Podszyty jest bawełną w kolorze fioletowym. Kosztuje 75 zł.




Czerwony naszyjnik ma 23 cm szerokości, 19 cm wysokości. Zawiązywany jest na wstążkę szerokości 2,5 cm i długości 39 cm. Podszyty jest czerwoną bawełną. Kosztuje 75 zł. 




 Pomarańczowy naszyjnik ma 23 cm szerokości i 18 cm wysokości. Od spodu podszyty jest pomarańczowo żółtą bawełną. Wstążka szerokości 2,5 cm ma długość 31 cm. Naszyjnk kosztuje 75 zł.





Żółty naszyjnik ma 23 X 18 cm. Wstążka szerokości 2,5 cm ma długość 36 cm. Naszyjnik podszyty jest żółtą bawełną. Kosztuje 75 zł.





Naszyjnik z turkusowymi spiralkami zrobiony jest z satyny i obszyty opalizującymi koralikami. Ma 23 X 19 cm. Kosztuje 50 zł.





Różowy naszyjnik ma 23 X 19 cm. Wstążka szerokości 2,5 cm, ma długość 38 cm. Naszyjnik podszyty jest jasnoróżową bawełną. Kosztuje 75 cm.




Naszyjnik z brązowymi różami ma 23 cm szerokości i 19 cm wysokości. Zawiązywany jest wstążką szerokości 2.5 cm i długości 39 cm. Kosztuje 65 zł.