środa, 3 lipca 2013

Reminiscencje berlińskie

Biję chyba wszelkie rekordy spóźnialstwa. Polska wystawa patchworków w Berlinie odbyła się 8-9 czerwca w ramach Textile Art Berlin, a ja dopiero o niej piszę. Na usprawiedliwienie dodam, że przez ostatnie tygodnie najpierw miałam mnóstwo pracy, a potem okazało się, że nie mogę wejść na swojego bloga.
Wiem, że wszystkie moje koleżanki z wystawy już o niej relacjonowały, więc nie będę się bardzo rozpisywać. Dodam tylko, że nasza wystawa cieszyła się ogromnym powodzeniem. Mimo, że całe wydarzenie składało się z mnóstwa takich pokazów, docierało do nas dużo ludzi i zainteresowaniem oglądało nasze prace. Polski patchwork na tak dużą skalę pokazał się po raz pierwszy za granicami kraju. Ja zresztą również. Było to dla mnie nowe doświadczenie, które chętnie powtórzę jeszcze wiele razy. A przy okazji mogłam wreszcie poznać osoby, które do tej pory znałam jedynie ze słyszenia i z internetu. I które okazały się bardzo fajne i, tak jak ja, zwariowane na punkcie patchworków. Pozdrawiam więc wszystkie dziewczyny, które miałam okazję poznać w Berlinie, a poniżej niewielki fotoreportaż z naszej wystawy.

Patchworki po rozpakowaniu czekają na rozwieszenie. Ania, która je wiozła samochodem z Warszawy, odpoczywa po podróży.
 
Zabieramy się do roboty. Najpierw trzeba wybrać listewki, na których zawisną prace.
 



Trzeba też rozplanować, gdzie co powiesić, żeby wszystko dobrze wyglądało. My dostałyśmy miejsce w bibliotece szkoły, stąd te półki z książkami w tle.
 
Panowie mieli najtrudniejsze zadanie - prace musiały być zwieszone u sufitu na żyłkach.
 

My w każdej chwili służyłyśmy pomocą, zwłaszcza przy większych (i cięższych!) pracach.
 
Kuratorka naszej wystawy, Danka Kruszewska, dwoiła się i troiła. Skąd ona ma tyle energii?
 
Pozostało jeszcze porozwieszanie podpisów do naszych patchworków. Tutaj Bożena przyczepia podpisy moich prac.
 
A tutaj ja z Danką i moimi pracami w tle. Wiem, zdjęcie jest trochę rozmazane, ale ma dla mnie wartość pamiątkową.
 
Odpoczynek wojowniczki, czyli portret Ani z wiertarką pod koniec zawieszania prac.
 
Wszystko już zawieszone, zobaczymy, co będzie następnego dnia...
 
Następnego dnia? Od samego rana pojawiły się tłumy. Ania tłumaczyła co chwilę zwiedzającym, jak powstają jej prace.
 
Z moich prac największe zaciekawienie budziła "Zima" szyta techniką chenille.
 
 

 
 
Zwiedzające quilterki podziwiały i nasze prace, zastanawiając się, jak powstawały.
 
 
A nawet robiły zdjęcia. Niestety na wszystkich wystawach był zakaz używania aparatów, więc nie mogłam uwiecznić tych prac, które mi się podobały. My pozwalałyśmy na robienie zdjęć - trzeba dbać o PR polskiego patchworku!
 
Uff, dwa dni pracy przy wystawie i w przerwach zwiedzanie innych wystaw. Przeżyć co niemiara, nic więc dziwnego, że przed wyjazdem z Berlina byłyśmy mega-zmęczone, ale i mega-szczęśliwe.
 
 
 








czwartek, 23 maja 2013

Skończyłam "Jesień", pora na coś nowego

Nareszcie skończyłam szyć "Jesień", czyli quiltowy obraz, który zamyka serię Cztery pory roku jadącą na wystawę do Berlina. Jest to najmniej lubiana przeze mnie pora roku. I, szczerze mówiąc, jej quiltową wersją również jestem najmniej zachwycona.


Niby zrealizowałam część  swoich pomysłów, ale coś mi nie gra.


Z dwóch rzeczy jestem zadowolona do końca, a mianowicie z farbowanych przez siebie tkanin, a także z pikowania. To pierwsze, dlatego, że chociaż nie przepadam za jesiennymi kolorami wokół siebie - nie mam ich w mieszkaniu, ani nie noszę takich ubrań - na materiałach wyszły mi, z tymi wszystkimi przenikaniami się barw, bardzo fajnie. To drugie, bo uniknęłam pokusy, żeby naśladować kształty liści i żmudnie odzwierciedlać każdą żyłkę. Po prostu mi się nie chciało, a i szkoda mi było zasłaniać pikowaniem kolory liści. A ponieważ miał być efekt liści unoszących się na wietrze, przepikowałam po prostu całość falowanymi liniami.

Pragnę też przedstawić debiutantki w roli quilterek, a mianowicie bardzo miłe panie, które odwiedziłyśmy z Anią Sławińską kilka tygodni temu. Panie bardzo chciały szyć ręcznie, więc pokazałyśmy im, jak powstają takie patchworki. Oto, co powstało od tego czasu:


Wielka narzuta z sześcianów uszyta ręcznie z grubych, ale bardzo efektownych tkanin zasłonowo-obiciowych.


Ręcznie przepikowana i dodatkowo ozdobiona haftem.


Prosta poducha powstała z bardzo śliskich tkanin, które potrafią być bardzo podczas szycia kapryśne.


Widoczek crazy, którego technikę docenić można, oglądając zbliżenia.


Ptaszki na ciemnozielonym tle, mają mniej niż jeden centymetr.


Dwa pieski niedaleko drzewa są tylko nieco większe.


Ale najbardziej mnie zachwyciły dwa bociany siedzące w gnieździe na drzewie.

Nasze kursantki z warsztatów Szkoły patchworku w sobotę i niedzielę również miały okazję poszyć ręcznie.

 
 

Jednak mam wrażenie, że tym razem najwięcej zwolenniczek miała technika faux chenille, w której można do woli przecinać patchwork przez kilka warstw.
A ja powoli zastanawiam się, za co zabiorę się w najbliższych dniach. W sensie patchworkowym, oczywiście.

środa, 15 maja 2013

Patchworkowe efekty specjalne

Ten weekend był dla naszej Szkoły Patchworku podwójnie premierowy. Po pierwsze, zajęcia odbyły się w nowym miejscu - z domową atmosferą i bardziej kameralnym, niż dotychczasowy lokal.

Po drugie, po raz pierwszy odbyły się moje autorskie zajęcia, czyli Patchworkowe efekty specjalne. Trochę się bałam, że za dużo wrzuciłam do jednego worka - mówiłam aż o 9 nowych technikach, mniej lub bardziej skomplikowanych. W innych krajach każda z tych technik zazwyczaj jest przedmiotem oddzielnych warsztatów, i to czasami dwudniowych, a ja postanowiłam, że będzie inaczej. Niektóre z naszych "kursantek" były u nas po raz trzeci lub czwarty, więc znałam ich możliwości. Na takie zajęcia, jak nasze, przychodzą osoby niezwykle kreatywne, które z przedstawianych im pomysłów wybierają - coraz bardziej odważnie - to, co im najbardziej odpowiada i realizują to po swojemu. Więc tym razem chciałabym napisać parę słów o dziewczynach, które spotykam od kilku miesięcy. I zilustrować to zdjęciami z ostatnich zajęć.
Przede wszystkim fajne jest to, że dziewczyny mają własne zdanie. Obydwie z Anią Sławińską marzyłyśmy właśnie o takich osobach. Nie o tym, że będą kopiować nasze propozycje dosłownie, tylko o tym, że będą do nich wnosić coś swojego. Za to je podziwiam, nawet wtedy, kiedy zrzędzę, że nie tak prasują tkaniny, jak powinny.
Na zajęciach są skupione, ale potrafią też się świetnie bawić tym, co robią. Bez względu na to, czy siedzą przy maszynie...



...czy szyją ręcznie, jak nasza mistrzyni haftu krzyżykowego.

Każda ma swój styl pracy. Niektóre pracują taśmowo, a ja tylko patrzę, jak rośnie obok ich maszyny stosik skończonych elementów.

A  inne po kolei realizują całość.


Bywa tak, że kończą swój projekt i zaczynają nowy.

Albo i tak, że twiedzą, że to "nie ich dzień", a potem zaskakują swoim pomysłem.


Bardzo się z tego wszystkiego cieszę, bo to oznacza, że fanek patchworku/quiltu przybywa. Jednym słowem, że nasze łatkowe towarzystwo rośnie w siłę.
Hmm ... ciekawa jestem, czym zaskoczą nas dziewczyny na zajęciach w ten weekend.

czwartek, 9 maja 2013

Nareszcie kolor

Podobno Henry Ford, amerykański przemysłowiec, który założył Ford Motor Company, stwierdził kiedyś, że jego klient może sobie zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle był to kolor czarny. Malarze, np. taki Picasso, przechodzą czasami różne okresy, gdzie przeważa w ich dziełach taka, a nie innna kolorystyka. Każdy ma jakąś swoją ulubioną barwę. A ja, nie żebym porównywała się do Forda lub Picassa, uwielbiam wszystkie kolory. Jedne mniej, drugie bardziej, ale wszystkie. Oczywiście najlepiej, jeśli są świetnie ze sobą dobrane, nie gryzą się, czy to w zestawieniach ciuchowych, czy we wnętrzach, czy na... jakby inaczej... patchworkach. Skoro u nas przez sporą część roku panuje szarość, doprawiam ją sobie kolorami, kiedy szyję. I zawsze jest tak, że jesienią, zimą i wczesną wiosną, sięgam po tkaniny, które naprawdę poprawiają humor. W bardziej słoneczne i barwniejsze pory roku, uspokajam się. Więc zanim zabiorę się za jakieś pastele lub biele, przegląd moich najbardziej kolorowych narzut.


Mój ulubiony rodzaj quiltu, tzw. charm quilt, czyli narzuta z łatek jednego kształtu, z których każda jest z innego materiału. Długo zbierałam, kupowałam, wypraszałam tych czterysta parę łatek, aż wreszcie udało mi się ułożyć z nich tęczową narzutę.


Myślałam, że nikt się na nią odważy, bo wszyscy powtarzali mi, że jest raczej dla dzieci. Tak jakby tylko dzieci miały wyłączność na kolor! Ewa, która jest teraz jej dumną posiadaczką, jest artystką, a wiadomo - artyści są jak dzieci. Może właśnie dlatego ją sobie wybrała...


Podejrzewałam, że Kalejdoskop trochę poczeka, zanim znajdzie się ktoś, kto nie boi się kolorów i go kupi. Jeszcze się taki nie znalazł, ale nie ustaję w nadziei, bo przecież szkoda, kiedy się patchwork marnuje, leżąc w szafie.


Wiedziałam, że ryzykuję, że łatwiejszy w odbiorze byłby patchwork w bezpiecznych brązach i beżach, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam go uszyć i już.


Próbowałam kiedyś policzyć, ile paseczków mieści się na tej narzucie, ale straciłam rachubę.


Mój ulubieniec. Miały być koncentryczne koła z crazy, wyszło crazy, ale koła są nie do końca kształtne. Nie żebym strasznie cierpiała z tego powodu.


Bardzo trudno jest zrobić mu dobre zdjęcie. Na zdjęciu pierwszym, robionym w ogrodzie mojej przyjaciółki, kolory są prawdziwsze, ale nie widać szczegółów. Na zdjęciu robionym we wnętrzu, czerwień jest co najmniej dziwna - ma zbyt ciepły odcień. Za to na wszystkich zbliżeniach widać dokładnie pikowanie.


czwartek, 2 maja 2013

Zima się skończyła... już jakiś czas temu. U mnie też

Ostatnie moje wpisy na blogu brzmią jak prognoza pogody. I to jakaś dziwna, bo sezony zupełnie nie po kolei. Jak to zresztą ostatnimi laty w realu bywa... Najpierw zrobiłam "Wiosnę" i "Lato", potem "Zimę", teraz na ukończeniu jest "Jesień".
A ponieważ dawno nie robiłam żadnego wpisu, byłam na 100% pewna, że już się tą "Zimą" chwaliłam. Okazuje się jednak, że nie.
Więc oto ona, wisząca na ścianie za mną, pełna pastelowego śniegu:

Wiem, na oko wygląda niepozornie, ale naprawdę sporo się nad nią nazastanawiałam i napracowałam. Jak? W skrócie wyglądało to tak:

Najpierw zupełnie nie miałam na tę "Zimę" pomysłu. Niezbyt za nią przepadam, więc patchworkowo, przyznam, miałam ochotę na coś prostego, coś co pójdzie szybko i już. Bo co można zrobić z tym śniegiem? Co zrobić, żeby był śniegowy - puszysty, biały, ale nie do końca, emanujący chłodem. Z tym ostatnim nie było problemu - po prostu wybrałam tkaniny w chłodnych odcieniach. Ale jak zrobić śnieg? No i, przypomniało mi się faux chenille, technika patchworkowa, dzięki której powierzchnia zwykłej bawełnianej tkaniny, robi się miła w dotyku, niczym aksamit. Chociaż prawdę powiedziawszy, bardziej przypomina sztruks, ze względu na charakterystyczne żłobkowania.



Wierzchnie warstwy są zupełnie białe, spodnie w różnych pastelowych odcieniach, żeby "śnieg" nie był do końca biały.
Jak uzyskałam taki efekt? Niestety nie mogę napisać. Będzie to przedmiotem naszych zajęć na kursach patchworkowych, które prowadzę razem z Anią Sławińską. Na warsztatach z patchworkowych efektów specjalnych będziemy robić różne takie cudeńka, które nijak mają się do powszechnych wyobrażeń o patchworku. Zamiast zszywania zwykłych łatek, będziemy bawić się różnymi technikami, dzięki którym na patchworku może się wiele dziać. Staje się bardziej strukturalny, czyli jak się teraz mówi - jest w 3-D. Zapraszam nie tylko na te zajęcia, ale w ogóle do zajrzenia na naszą stronę.

To, co miało być dla nas, czyli dla mnie i dla Ani Sławińskiej, kilkurazową przygodą, zapowiada się na, odpukać w niemalowane, coś poważniejszego. Będziemy prowadzić nie tylko kursy dla początkujących, jak dotychczas, ale również kursy dla bardziej zaawansowanych, z różnych technik patchworkowo-quiltowych. Latem planujemy nawet zajęcia w plenerze z farbowania i malowania tkanin. Mamy oprócz tego mnóstwo innych pomysłów. Jakich? Zajrzyjcie na http://www.szkolapatchworku.pl